sobota, 30 czerwca 2012

Niebieska butelka

Zrobiłam wcześniej dwie butelki, zrobiłam i trzecią. Jak ma się dwie zaprzyjaźnione sąsiadki, to wiadomo....:)
Butelka miała być kolorowa

i jest kolorowa
Ale oprócz pokazania niebieskiej butelki, chcę Wam jeszcze opowiedzieć o jednej z moich tzw. fanaberii, czyli  o kurach, a właściwie o pisklęciu odrzuconym przez matkę.

Zaczęło się tragicznie: dwa pisklęta wpadły w jakąś kleistą maź.


Na szczęście przy pomocy mąki zmieszanej z kaszą manną udało się je trochę oczyścić. Jeden wrócił do kwoki, a tego niestety wyrodna matka nie chciała, no i zaczeła się zabawa... 


 Samotny pisklak, pozbawiony swojego stada, piszczał rozdzierająco.
Matka zastępcza w postaci koguta-zabawki niestety nie sprawdziła się :(.


 Pomógł Tofi, który od początku był bardzo zainteresowany sprawą. W pierwszej chwili przestraszyłam się, że zje sierotę, ale okazało się, że nasz pies został kwoką zastępczą. 


Swoją rolę pełnił z oddaniem i całym psim zaangażowaniem. 

Tofi wyprowadza małego na spacer

 Pod czujnym okiem "Tatusia", można bezpiecznie poznawać świat.




Na szczęście, po pięciu dniach, kwoka zdecydowała się przyjąć małego pod swoje skrzydła,

 a Tofi odzyskał wolność.

Kurki biegają po ogrodzie, moja mama dopytuje, po co mi kury jeśli nigdy wcześniej ich nie miałam?  Sama nie wiem; no właśnie - po co mi kury? 

środa, 27 czerwca 2012

Szybka praca

Przyszedł Pan Mąż z pracy i przyniósł zadanie:
Mam wymyśleć prezent. Mąż nie wie, co to ma być, ale mają być ganutelle. Adresatem prezentu będzie osoba duchowna i dobrze by było, gdyby coś w tym stylu... Tyle szczegółów. Oczywiście najważniejsze  na koniec, prezent potrzebny na czwartek, a nasza rozmowa  prowadzona była we wtorek po południu.  Ganutell - technika pracochłonna, czasu mało, pomysłów jeszcze mniej. Bo, co by tu, żeby było i "po linii" i w ogóle. Środowy ranek zaczęłam od wyprawy po sklepach. W jednym ramka, w drugim kawałek aksamitu, w trzecim krzyżyk. Szybki powrót do domu...


I co dalej?

Przymiarka


Jeszcze jedna przymiarka
   Kilkanaście godzin pracy i jest !
efekt końcowy
Mnie się podoba :) jest  "po linii", są ganutelle ale, czy obdarowany będzie usatysfakcjonowany?  Bóg to wie, a ja postąpię, jak bohaterka "Przeminęło z wiatrem" - nie będę o tym myślała.


czwartek, 14 czerwca 2012

Ogród wspomnień

Tak nazywam mój ogród. To nie tylko kawałek ziemi z drzewami, krzewami i kwiatami, ale historia mojego życia. Pamięć o ludziach, miejscach, zdarzeniach. Lubię po nim chodzić, zatrzymywać się, przywoływać w pamięci obrazy. 
Jaśmin - gród mojej babci i wielki krzak jaśminu, który przez otwarte okno wchodził do pokoju. Wieczorem, w całym pokoju pachniało jaśminowo. Jak rodzice przywozili mnie do babci, spałam w tym jaśminowym pokoju. Pod krzakiem zawsze było ciemno i chłodno, i dla mnie; wtedy małego dziecka; było to miejsce tajemnicze i trochę straszne.


Macierzanka (u nas nazywana - czybreć) - pierogi babki Demczuczki. Babka Demczuczka była babką wszystkich okolicznych dzieci, chociaż własnych wnuków nigdy nie miała. Robiła najlepsze ruskie pierogi do których, dodawała macierzankę zbieraną na łakach. Inną wersją pierogów, była wersja ze słodkim serem.Te słodkie pierogi, babka nazywała "wareniki".


 Do babki, biegało się też po rabarbar. Z jego ogromnych liści robiłyśmy parasole.


Szparag zwany paprotką - stary drewniany dom sąsiadów i ogródek z wielką paprotką (większą ode mnie). Ta roślina była  przedmiotem mojego pożądania, w naszym ogrodzie jej nie było.


Lepnica - widok rozległych łąk w kolorze biało - różowym, bowiem razem z nią kwitła, różowa firletka poszarpana i biała wiązówka bulwkowa o miodowym zapachu. 


Goździk kartuzek (mój ulubiony kwiatek) - przydrożne rowy po drodze ze szkoły. Zrywałyśmy te drobne czerwone kwiatki i robiłyśmy bukiety. 

Razem z goździkiem, rosła szałwia łąkowa. Jej niebieskie kwiaty odrywałyśmy od łodygi i wysysałyśmy słodki nektar.


Piwonia - rosła przed moim rodzinnym domem i była dumą mojej babci.
                                                    


Firletka halcedońska - stara wielka brzoza w ogrodzie sąsiadów, a pod nią co rok wyrastało kilka łodyżek, z czerwonymi kwiatkami. Nikt o nią nie dbał, a ona i tak rosła i kwitła.



Naszło mnie dzisiaj na wspomnienia. Deszczowy dzień skłania do nostalgii. 
Minęło wiele lat i te obrazy pozostały już tylko w mojej pamięci. Nie ma już tych ludzi i miejsc, ja bywam tam tylko czasami.  
Miejsca, które pamiętam, wyglądają zupełnie inaczej, może za wyjątkiem widoku z okna mojego rodzinnego domu. 



Zdjęcie robione tuż przed burzą.
Tęskno mi za tym odchodzącym światem.
Dlatego tak bardzo lubię rośliny zabrane z ogrodów mojego dzieciństwa i przywiezione do mojego obecnego ogrodu. Wiem, wiem, niektóre z tych roślin powszechnie uważa się za chwasty, a ja je sadzę  na honorowym miejscu :) Przynajmniej moja mama tak mówi.
Mogłabym długo opowiadać o ogrodzie, bo to taka moja arkadia i ucieczka od codzienności.
Kończę, życząc każdemu "ogrodu dobrych wspomnień".

Niebieskie kwiaty

To już prawie połowa czerwca, a czerwcowych upałów i słońca, jak na lekarstwo. Czekając na ciepło i słońce, zrobiłam kwiaty do kapelusza. Może w ten sposób przyciągnę słońce i letnie upały.



wtorek, 5 czerwca 2012

Wodny świat


Brzydką pogodę postanowiłam wykorzystać na domowe porządki.
Znalazłam pęknięty tamborek, który już, już miałam wyrzucić, ale spojrzałam na niego jeszcze raz i ....  powstał - Wodny świat.



Pozostając w temacie wody.
Kilka dni temu na stawie pojawiła się kaczka z maluchami, nawet udało mi się złapać je w obiektyw aparatu.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Pierwsza próba

Coś na kształt broszki :))
Na razie jeszcze nie mam pomysłu, jak taki delikatny kwiat przymocować do zapinki, więc to tylko mała wprawka.



piątek, 1 czerwca 2012

Margerytki w szklanym kloszu

Umieściłam kwiaty w szklanym kloszu podobnie, jak historyczne maltańskie bukiety ganutell.
Kształt klosza powoduje zniekształcenia obrazu, dlatego kwiaty zmieniają kształt w zależności od kąta patrzenia. Fotografia nie oddaje tego w pełni. Powinnam chyba napisać "moja fotografia" :) 
Efekt? -  oceńcie sami.


 





I jeszcze coś niesamowitego.
Zdjęcie, co prawda z ubiegłego roku,ale wtedy nie prowadziłam bloga. Wyszłam rano do ogrodu, coś błękitnego mignęło mi przed oczami i usiadło na wierzbie. Spojrzałam, oniemiałam i pędem wróciłam do domu po aparat. Takie ptaki w naszej szerokości geograficznej nie latają, ot tak sobie,  po wierzbach. Kilka dni później, w lokalnej prasie widziałam ogłoszenie, że złapano błękitną lorettę obrożną i poszukuje się właściciela. Całe szczęście, bo martwiłam się, że to cudo, padnie łupem miejscowych drapieżników.