sobota, 30 lipca 2016

Upominki

Pochwalę się, a co!
Spędziłam bardzo miłą środę w towarzystwie Violi. W ramach poznawania okolicy,  byłyśmy w Goczałkowicach w "Ogrodach Kapias" Bardzo piękne miejsce na spacery, polecam:) Potem na tamie przy jeziorze goczałkowickim, a tam w wodzie pływały karpie, jak konie:))

Zostałam obdarowana pięknymi wytworami Violinych rąk. Oto one:

Pewno nie wiecie, że Viola jest wszechstronnie utalentowana. Oprócz uroczych koralików, potrafi piec taki chleb. Wygląda pięknie, a smakuje jeszcze lepiej.

 Zdradzę jeszcze jedną tajemnicę - robi pyszne pierogi, ale tych nie pokażę - już zjadłam:)))
 Ogrody Kapias, to nie tylko miejsce spacerowe. Na moje nieszczęście, również sklep ogrodniczy:)) Nie mam miejsca w moim mini ogródku, ale nie oparłam się! Czyż nie jest piękny?

wtorek, 26 lipca 2016

Zapasy na zimę

Od dłuższego czasu, wokół domu pachniało lipowym kwiatem. Lipy w pobliżu nie widzę, w sąsiednich uliczkach też jej nie widuję, to skąd zapach? Tajemnica wyjaśniła się, kiedy poszłam skrótem do supermarketu. Ulicą jadę 10 minut, na piechotę idę 5 minut. Przez łąkę sąsiada, ścieżką skrajem lasu, przez mostek nad strumykiem i już jestem w objęciach cywilizacji:)) Idąc, zobaczyłam lipę rosnącą na na skraju lasu. Piękna! obsypana kwiatami, a gałęzie zwieszały się aż do ziemi. Herbata z lipowego kwiatu! nic nie równa się z jej zapachem i smakiem. Wiecie, co było dalej:)


Tak, ogarnął mnie szał suszenia ziół. Oprócz lipy, wszystkie pochodzą z mojego mini ogródka.  To rośliny, które zachowałam z mojego "rajskiego" ogrodu. Jeden sezon dzielnie trwały w donicach, na balkonie. W ubiegłym roku, przyjechały ze mną do Bielska i pięknie rosną w nowym miejscu. 
 Suszy się lipa, mięta, cząber górski, macierzanka, listki szałwii, miodownika  oraz długie, podobne do perzu, liście turówki wonnej. Może ktoś będzie miał ochotę na nalewkę - żubrówkę:))
 

Bukwica lekraska (Betonica officinalis L.)
Bardzo pożyteczne ziółko, pomaga na wiele dolegliwości i jak widać, kochają ją trzmiele. Zlatują się chyba z całej okolicy i duże i małe.  Ja wyleczyłam  paskudny zastrzał na palcu, który mazał mi się kilka tygodni i żadne znane sposoby nie działały. Wyczytałam że ziółko ma właściwości niszczenia beztlenowców, zrobiłam wywar z liści, przyłożyłam i po dwóch dniach było po kłopocie.
 
Cząber górski  (satureja montana L.)
Popularna przyprawa kuchni bułgarskiej, kupujemy go pod nazwą "Czubrica"
Uprawiam go od kilkunastu lat, bardzo długo go poszukiwałam, aż wyprosiłam kawałeczek w ogrodzie botanicznym. Jak się domyślacie, było to przed erą internetową. W sklepach ogrodniczych, nie było takiej oferty, jak obecnie.
Pierogi ruskie z dodatkiem suszonego cząbru, smakują całkiem inaczej:) Kiedyś poczęstowano mnie herbatą z dodatkiem suszonego cząbru, bardzo mi smakowała. Teraz często pijam herbatę z cząbrem.
W nowym miejscu, bardzo mu się spodobało, podsiał się sam i mam mnóstwo nowych roślinek. Jeżeli macie miejsce w ogrodzie, chętnie się podzielę.

środa, 20 lipca 2016

Jak nauczy się migać, to nie będzie mówić.

 Trzydzieści lat temu, były to najczęściej powtarzane słowa przez surdologopedów.  W szkołach dla dzieci głuchych nauczyciele nie umieli migać. Cały nacisk kładziono na przekaz werbalny. Tak też pracowałam z własnym dzieckiem. Że to duży błąd, zrozumiałam po kilku latach, kiedy poznałam kolegę mojego syna z podstawówki. Chłopiec miał niesłyszących rodziców i słyszącą babcię. Zauważyłam, że mimo mojej, w miarę systematycznej pracy z dzieckiem, jego kolega ma znacznie bogatszy słownik i szerszy zasób pojęć abstrakcyjnych. Zaczęłam analizować dlaczego i zrozumiałam! Rodzice od początku do niego migali (bo jest do dla nich język naturalny), a babcia od początku mówiła. Dało to znakomity efekt. Do dziecka z uszkodzonym jednym kanałem przekazu, trzeba docierać wszystkimi innymi, możliwymi kanałami. Dlatego, Mała miga, jest to jej pierwszy, naturalny język i od początku uczona mowy. Oczywistym jest, że raczej nie będzie mówiła w taki sposób, by nie zauważyć różnicy, ale nie o to chodzi. Nie wiem, ile uda się zrobić, ale Mała jest wyuczalna, pod warunkiem, że jej się chce:)) . Przećwiczyłyśmy najgorsze, czyli "K", teraz pozostaje utrwalać, korygować, nazywać otaczający świat. Budować zdania i przekonać, że posługiwanie się mową daje korzyści.  Sprawdzony sposób z przeszłości wyglądał tak:
 ja: synku idź do sklepu kupisz masło
synek: nie, jestem głuchy , nie umiem mówić
ja: bez komentarza, zajmuję się czym innym. Po dłuższej chwili: "synku idź do sklepu, kupisz masło i czekoladę dla siebie"
synek: dobrze już idę
Nie masło było ważne, masło lub inny, łatwy do wymówienia wyraz,  było jedynie narzędziem, do tego, by wyrobić w nim poczucie własnej wartości  i tego, że jego mowa jest zrozumiała dla innych. Czekolada, miała przekonać go, że jak się mówi, to się ma korzyści:))
Wracając do Małej, kilka miesięcy temu, miałyśmy poważne trudności w porozumiewaniu się. Ja nie migam, ona nie mówiła. Wielokrotnie, bywało, że będąc u mnie, coś chciała, a ja w żaden sposób nie potrafiłam jej zrozumieć. Wtedy pozostawało lecieć z Małą do jej rodziców, aby przetłumaczyli jej potrzeby. Na szczęście, mieszkamy obok siebie. Po kilku miesiącach wspólnej pracy, widzę efekty. Mała komunikuje się ze mną głosem. Na początku wystarczyło, że nazwała rzecz, którą chciała. Teraz stałam się bardziej wymagająca. Nie wiedzieć dlaczego, babcia przestała rozumieć, że jak się mówi kakao, to znaczy, że chce się pić kakao, a babcia pokazuje torebkę  kakao i koniec. Teraz trzeba powiedzieć - chcę pić kakao. Jesteśmy już na etapie prostych zdań. Czasem prosta logika i zmysł obserwacji dziecka, rozkłada mnie na łopatki. Przy okazji dopytywania, co Mała kocha, dowiedziałam się, że "pupa kocha kanapa". No proste i logiczne aż do bólu. Skoro lubię siedzieć na kanapie,  to dlatego, że pupa kocha kanapę:))) I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Wami na dzisiaj.

Płomyki wiechowate (u mnie nazywane floksami) zakwitły, jak szalone:))

środa, 13 lipca 2016

Zew natury

Za płotem, mam nieużytek, zarośnięty dzikimi malinami. W tym roku maliny wyjątkowo obrodziły.

  Codziennie przechodziłam obok nich, myśląc - jakie piękne!
 Aż przyszedł dzień, kiedy niespodziewanie dla siebie, chwyciłam miskę, przedarłam się przez pokrzywy, dopadłam malin! A tam, w malinach po szyję, w pokrzywach po pas, zrywałam, wrzucałam do miski, zjadałam co piękniejsze:)).
                                     
Tak oto, pierwotny atawizm, przodków zbieraczy, wziął górę nad niezliczonymi "czasoumilaczami"  XXI wieku. A jaką odczuwałam przy tym frajdę, to tylko ja wiem:)))

Mam podrapane i poparzone pokrzywami ręce, ale patrząc na to:
 myślę - warto było:)))

Zawartość słoiczków: maliny z pomarańczami. 
Inspiracją był przepis z książki "Przetwory domowe czyli spiżarnia babci Teodory".
3/4 kg malin, 3/4 kg pomarańczy, 2 kg cukru, 3 łyżeczki kwasku cytrynowego. Maliny i pomarańcze obrane ze skórek zmiksować, dodać pozostałe składniki i gotować ok. 10 min na dużym ogniu stale mieszając. Gorącą marmoladę przekładać do słoiczków.  
Nie trzymałam się dokładnie przepisu, dałam mniej kwasku, więcej malin i pomarańczy, dwa kilogramy cukru i jeszcze żelfix. Wyszło pyszne:)).

czwartek, 7 lipca 2016

Ikony

Obiecane zdjęcia schematów ikon. Wydaje mi się, że to "wyższa szkoła jazdy" Obrazki są w kolorze, ale nie ma rozpisanych kolorów, każdy dobiera odcienie wedle własnego uznania. Dla ułatwienia, do każdego obrazka, jest jeszcze karta z powiększonymi szczegółami, np. rąk, twarzy, oczu. Jak widzicie, zajęcie dla bardzo zdeterminowanych, ale i chwała większa, po wykonaniu dzieła:))














































Wszystkie schematy, autorstwa Ojca Błażejowskiego.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Przyjazdy/wyjazdy

Uff!! jestem zmęczona:)) Koniec maja i cały czerwiec, to albo goście u mnie, albo ja na wyjeździe. Lubię gości, ale gdy jest się jednocześnie, kierowcą, kucharką, przewodnikiem i jak się to wszystko ogarnie, można poczuć się nieco zmęczoną:))) Pomiędzy jedną a drugą grupą gości, zaliczyłam, nieplanowane wyjazdy do poprzedniego miejsca zamieszkania. Ot męcząca konieczność, niewarta wspominania,  ale nie ta podróż.... 
Zaczęła się telefonem od znajomej - "jedziemy na Ukrainę, jedziesz?" Jadę!!! Szybkie pakowanie, szybkie tankowanie i jadę. Nie, nie własnym samochodem, tyle odwagi we mnie nie ma, ale wyjazd był z Lublina i musiałam tam dojechać.
 Zaczęło się tradycyjnie, przejście graniczne w Hrebennem, pierwszy przystanek w Żółkwi, potem standardowo Lwów i jego zabytki. Po kolejnym kościele i opowieści o polskich śladach, nagle poczułam niedosyt. Uświadomiłam sobie, że wszystkie nasze/polskie, wycieczki na Ukrainę są bardzo jednowymiarowe, by nie powiedzieć tendencyjne. Skupiamy się na oglądaniu i poszukiwaniu śladów polskości. Nie zdarzyło mi się być, na zorganizowanej wycieczce, która miałaby w programie, tak dla równowagi, chociaż jeden przykład kultury ukraińskiej. To trzeba sobie załatwić na własną rękę. Miałam mało czasu, tylko dwugodzinną przerwę, ale zdążyłam wpaść do muzeum Haftowanych ikon, ojca doktora Dmytra Błażejowskiego. Miła pani kustosz powiedziała, że ojciec Błażejowski, zaczął wyszywać w wieku 65 lat, a dożył 105 lat. W swoim dorobku artystycznym ma ponad 200 prac (ikon i sztandarów liturgicznych, które sam projektował i następnie wyszywał). Pomyślałam - wszystko przede mną, może jest to sposób na długowieczność?:))) W muzeum, za niewielkie pieniądze, można kupić albumy ze schematami do haftu ikon. Nie oparłam się i kupiłam album z najprostszymi schematami:)) Nie sądzę bym je wyhaftowała, ale tak na na wszelki wypadek, może komuś się przyda?
Potem zahaczyłam o Lwowskie Muzeum Historyczne, w nim, na czasową wystawę historii tatarów krymskich. 
Patio budynku w którym mieści się muzeum, na zdjęciu nie widać, ale na dole jest fajny kawiarniany ogródek.
Czasu wolnego było bardzo mało, zdążyłam jeszcze przelecieć uliczką pełną kwiatów, wygodnych siedzeń i stolików, 

na plac przy ratuszu, 
    
do lokalu, gdzie przygotowują i pieką na oczach klienta, a potem, prosto z pieca podają pyszny gorący strudel. W moim przypadku, ze szpinakiem, serem i łososiem. Taki, lubię najbardziej:)) Może być na słodko z aromatyczną kawą. Mówię wam, co za zapach! Czuć go już na ulicy. Strudel jest zawsze świeży i pachnący. Żeby kupić, trzeba odstać w kolejce:)))
Wnętrze lokalu, zwróćcie uwagę na żyrandol i wieszaki na ścianie:))

Czas się skończył, musiałam wracać do grupy. Wyjazd ze Lwowa w stronę Tarnopola i jakby przejście przez bramę..... , a tam inny świat!  
Kocham, te bezkresne przestrzenie, dzikie łąki pełne roślin, których u nas już prawie nie spotka na łąkach. Intensywna uprawa, nawożenie i siew określonych gatunków traw, skutecznie zabiły różnorodność roślin. Wiem, wiem, romantyzm dzikich łąk przegrywa z ekonomią ale jakoś mi żal...... 


Gdyby to było możliwe, wysiadłabym z autokaru i poszła przed siebie, bo takie widoki sprawiają mi największa radość.
                                     

jednak udało mi się przynajmniej trochę pochodzić po łanach macierzanki. Słoneczny, upalny dzień i unoszący się wokół macierzankowy zapach co za frajda:))

Macierzanki rosną wszędzie, nawet na pionowej ścianie klasztornego muru, klasztoru grecko-katolickiego w Podkamieniu.



Był też Kamieniec Podolski, który w ostatnich latach bardzo się zmienił. Powstały nowe lokale gastronomiczne, odbudowywane są stare świątynie, z muru jednego z kościołów, zniknęła galeria obrazów - szkoda! Lubiłam to miejsce.

Na szczęście nie zmieniły się moje ulubione miejsca. Skaliste brzegi a w dole płynie Smotrycz.


Widok, z ogrodu kamienieckiej katedry, na biało-błękitną cerkiew.  Nigdy nie dotarłam w jej pobliże, ale żeby to zrobić, chyba muszę pojechać do Kamieńca samodzielnie, wycieczki zorganizowane, takich fanaberii nie przewidują:)))

Po dawnemu, kusiła mnie furtka w ogrodzie, z dewizą herbową, rodu Ledóchowskich
W domu poszukałam tłumaczenia: Bacz na obyczaje przodków . Te słowa, nic nie straciły na znaczeniu, a może nawet, w obecnych czasach i problemach społecznych, nabrały nowego, ważnego znaczenia.

W kościele Dominikanów w Czortkowe, nasi przodkowie, marmurową tablicą na ścianie świątyni, przypominają, że Konstytucja była i jest ważna.
   


To, jest baaardzo subiektywny opis Ukrainy, dokładnie Podola. Spotykam tam wiele przykładów różnych niedogodności np. drogi, szczególnie te poza uczęszczanymi szlakami są tragiczne - nie zwracam na to uwagi. Moja miłość jest ślepa:))  Jestem świadoma, wielu innych spraw, które są jak łyżka dziegciu w beczce miodu ale to miła być relacja z tego, co cieszyło moje oczy i duszę:)) O innych sprawach starałam się nie myśleć