czwartek, 24 lipca 2014

Przeszłość - teraźniejszość - przyszłość

Od ostatniego postu byłam bardzo zajęta. Miałam wizytę "na szczycie" tj. wnuczka i jej rodzice. Piszę w tej kolejności, bo wiadomo, że jak są małe dzieci, dorośli schodzą na dalszy plan:)).
Oczywiście bardzo przygotowałam się do wizyty, nagromadziłam smakołyków, by dziecku sprawić przyjemność. Teraz sama je zjadam:))). Dziecku XXI wieku najbardziej smakował Lawasz - pieczywo którego początki sięgają czterech tysięcy lat wstecz. Dostałam pakiet lawaszu od zaprzyjaźnionego, polsko - ormiańskiego małżeństwa.  


Planowałam, że będę się nim delektować przy okazji robienia jakichś potraw wschodu ( jestem ich fanką), ale dałam do spróbowania dzieciom i......... dopóki lawasz, nie skończył się, a miałam spory zapas, oglądałam codziennie taki widok:)))))

 Patrząc na ten obrazek, to pomyślałam, że cztery tysiące lat temu, pewno wyglądało to podobnie - dzieci pogryzały płaty lawaszu. Dziecko XXI wieku też ze smakiem, pogryza płaty lawaszu. Zastanawiam się, czy w przyszłości też będzie to podobnie wyglądało?

Teraz rośliny z poprzedniego postu. Niebieskie kwiatki to wyka ptasia Vicia cracca.






Spotykam ją spacerując z psem, rozrosła się bardzo i w takiej ilości wygląda przepięknie. W dzieciństwie zrywałyśmy jej  długie wiotkie łodygi i robiłyśmy welony księżniczek. Ciekawe, że wszystkie chciałyśmy być księżniczkami, a służbą - nikt:)))

To kwiaty i liście łopianu. Joanna napisała, że kolczaste - czepne kwiaty, służyły do zabawy ja też tak się bawiłam:))


 Tu piękny okaz łopianu w pobliżu mojego mieszkania.

Moje ganutelle nadal spakowane ale odczuwam syndrom "niespokojnych rąk" i przymierzyłam się do sutaszu. To pierwsze, niewprawne, nieporadne wytwory. Wzorowałam się na mistrzach, ale gdzie mi do nich:)))





sobota, 12 lipca 2014

Pochwalę się:)

Własnie tak, pochwalę się!
Viola jest moją czarodziejką. Popatrzcie, co wyczarowała ostatnio, a ja znalazłam to w swojej skrzynce pocztowej:)))

 Superowy letni komplecik. Wzbudziłam w nim duże zainteresowanie w jednym z lubelskich sklepów z akcesoriami rękodzielniczymi. Panie stwierdziły, że same zajmują się koralikami, i takich kolczyków jeszcze nie widziały:)). Łaskawie pozwoliłam "obejrzeć" się dokładnie. I odesłałam na bloga do Violi:))


Biały prześliczny komplecik, to takie trzy w jednym. Kolczyki, sznur z zawieszką, albo wszystko oddzielnie. Sama zawieszka na srebrnym łańcuszku też jest bardzo efektowna. 
Wiem, wiem, wyszło jakoś nieostro. Kurczę nie mam talentu do zdjęć. Ja sobie, aparat sobie jakoś nie umiemy się zgrać. Chyba muszę kogoś poprosić o korepetycje na temat: dlaczego, to chcę pokazać wychodzi nieostre, a wszystko obok - całkiem, całkiem. 
Violu, moja Dobra Wróżko dziękuję stokrotnie za prezenty:))

Ps. Poznajecie te rośliny?

czwartek, 10 lipca 2014

Nie ma łatwo......

Ten post miał być opublikowany dwa dni temu i zaczynał się tak:
Podobno żeby było lepiej, najpierw musi być gorzej. To właśnie teraz jest gorzej. Nic nie mogę znaleźć, wszystko jest w innym miejscu niż mi się wydawało, albo nie ma wcale. Mój tzw. dobytek leży spakowany w trzech różnych miejscach i czeka..... na co? aż zwolni się moje mieszkanie (za jakieś dwa tygodnie).
Pomyślałam, że jak nie mogę zabrać się do Ganutell, to opowiem o wrażeniach z pobytu na Łotwie.
Pokażę kilka zdjęć, zrobionych z myślą o blogowych przyjaciółkach:)).  Pomysł wydawał mi się prosty, bo w  moim chaosie, odnalazłam aparat fotograficzny z zawartością jeszcze nie skopiowanych zdjęć i ...... Aparat? mam ! kabelek do połączania z komputerem? mam!  i klapa! aparat rozładowany, kabelek do ładowarki? Oczywiście w futerale! tak mi się wydawało - nie ma, nie wiem w którym worku:((( No to przerwa!
Dzisiaj poddałam się, nie szukam, kupiłam nowy kabelek:))

Teraz drugie podejście do tematu:)))
Prawdą jest, że milczałam przez dłuższą chwilę,  ale cały czas o Was myślałam i zaraz to udowodnię:)
W  maju byłam w Rydze – piękne miasto!
Spacerując po starym mieście, rzucił mi się w oczy, szalony kolorowy kogut, stojący w oknie wystawowym.


Od razu przypomniały mi się "Crazy poduszki"  Jaskółki. Z myślą o niej, szybciutko zrobiłam fotkę. Szybciutko i trochę ukradkiem, bo sprzedawcy niechętnym okiem patrzą na takie działania:), ale co tam! To przecież dla przyjaciółki :)

Potem spotkałam zwierzyniec w koszyku.  Oczywiście ” cyknęłam” cały kosz włóczkowych zwierząt, bo przecież pamiętam, że kolejna blogowa ulubienica - Janeczka, jest mistrzynią szydełka i drutów - może znajdzie tu jakieś inspiracje?  



To, z myślą o sobie:)) Zauroczyły mnie te, nawet nie wiem jak nazwać - wiatraczki? Lubię wietrzne dzwonki, ale raczej nie powieszę na balkonie. Może ich dźwięk będzie denerwował sąsiadów? A takie coś? Jeszcze pomalowane na jakieś fajne kolory, czemu nie? Kręci się to to wdzięcznie, nawet przy najmniejszym wietrze.
Kurczę nie mam męskiej ręki , której mogłabym zlecić  wykonanie, ale wydaje się dość proste. Takie cienkie listewki widziałam w OBI,  problem, to wywiercenie otworów i przycięcie w odpowiedni sposób. Potem to już tylko przeciągnąć sztywny kawałek drutu i skleić pod odpowiednim kątem.  Może spróbuję zrobić  samodzielnie. Trochę boję się wiertarki i piły;) 

I jeszcze jedno moje zachwycenie. Ogromne kamienne ptaki. Były na sprzedaż, ale…… za ciężkie, za duże, nie zmieściły by się w torebce i za drogie :) Wobec tego, pozostaną  jedynie na zdjęciu.



Poza tym, Ryga jest przepięknym miastem. Dobrze się tam czułam, pewno jeszcze kiedyś wrócę.

Rękodzielniczyć nie mogę z wiadomych powodów, to co mi pozostało? Poszłam na koncert.  Od 18 lat, w jednym z lubelskich kościołów, od czerwca do października, odbywają się koncerty pod wspólnym tytułem "Międzynarodowy Festiwal Organowy", szczegóły tu:  Koncertował duet:  Georgij Agratina- fletnia Pana, cymbały i Robert Grudzień - organy, fortepian.  Uwielbiam organy, a w połączeniu z cymbałami lub fletnią Pana było to cudowne połączenie.  Dwie godziny minęły niepostrzeżenie. Potem wychodzisz na zewnątrz i...... świat wydaje się lepszy, ludzie piękniejsi. Chce się żyć !!! .

Pozdrawiam Was Kochani serdecznie.

piątek, 4 lipca 2014

Zmiany, zmiany, zmiany....

Nie wiem od czego zacząć.... może od podziękowań. Kochani, każde Wasze pytanie, czy wszystko w porządku, bo zamilkłam, wzruszało mnie prawie do łez. Dziękuję, za Waszą bezinteresowna troskę.
Powód milczenia? Od prawie dwóch lat (jak ten czas leci) usiłuję odnaleźć się w życiu. Uciekłam z "Raju" z powodu wspomnień. Zatrzymałam się w mieście, zakładając, że za kilka miesięcy, jak zwolni się mój pierwszy dom (zbudowaliśmy go 20 lat temu). Nie"Raj", który już poznaliście, wrócę i będzie to miejsce docelowe.Wcześniej, było mi tam dobrze.  Jak wymyśliłam, tak zrobiłam. Od połowy grudnia, ponownie zamieszkałam w domu z ogrodem. Zafundowałam sobie kilka tygodni ciężkiej pracy. Dom i ogród trzeba było doprowadzić do porządku (o ogrodzie pisałam). No i prawie fajnie, ale "prawie" robi wielką różnicę. Jestem zwierzę stadne. Lubię towarzystwo ludzi (nawet jeżeli jest to widok z okna). Kocham ogród ale na własnej skórze sprawdziłam, że dbanie o ogród i dom w pojedynkę, to dla kobiety spory wysiłek, miłość do ogrodu, której nie ma z kim podzielić, jest wątpliwą przyjemnością. Słowem - uważaj na własne życzenia, bo mogą się spełnić. Tak było ze mną. Wróciłam do dużego domu, ogrodu, wydawało by się, mam wszystko co lubię i .....klapa. Psychicznie czułam się tam fatalnie. Niby nie bałam się, bo wokół sąsiedzi i nie środek lasu, tylko przedmieście, ale żyłam w ciągłym napięciu. Wieczorem szłam do sypialni, gasiłam światło i świadomość pustej przestrzeni nade mną, pode mną i wokół mnie, wpędzała mnie w bezsenność. Co było robić, podjęłam radykalne decyzje i już nieodwołalnie,  "z pani na włościach" zamieniłam się w "panią z miasta". Nie mam ogrodu, zamiast czterech, mam dwa pokoje, ale psychicznie czuję się znacznie lepiej. Tofi też wygląda na zadowolonego. Wyobraźcie sobie, przez dłuższy czas, nie chciał sam wychodzić do ogrodu, chyba bał się nowego miejsca. Teraz zakładam mu obrożę, a on: uszy do góry, ogon do góry, pierś do przodu, pysk uśmiechnięty i w podskokach wychodzi na spacer:)). Powrót do miasta obojgu dobrze nam zrobił.
Jak policzę wszystkie moje przeprowadzki, to myślę, że dopadła mnie karma moich koczowniczych przodków. Może najrozsądniej będzie, kupić sobie jurtę i przestać bawić się w kolejne domy, mieszkania itp. Z jurtą, będzie mi łatwiej wędrować z miejsca na miejsce:)))
Pomyślę o tym, może zrobić to teraz, zanim nie rozpakowałam jeszcze większości swojego dobytku:))?

Ps. od dzisiaj nadrabiam zaległości w czytaniu waszych postów,  tęskniłam za wami:))