środa, 20 lipca 2016

Jak nauczy się migać, to nie będzie mówić.

 Trzydzieści lat temu, były to najczęściej powtarzane słowa przez surdologopedów.  W szkołach dla dzieci głuchych nauczyciele nie umieli migać. Cały nacisk kładziono na przekaz werbalny. Tak też pracowałam z własnym dzieckiem. Że to duży błąd, zrozumiałam po kilku latach, kiedy poznałam kolegę mojego syna z podstawówki. Chłopiec miał niesłyszących rodziców i słyszącą babcię. Zauważyłam, że mimo mojej, w miarę systematycznej pracy z dzieckiem, jego kolega ma znacznie bogatszy słownik i szerszy zasób pojęć abstrakcyjnych. Zaczęłam analizować dlaczego i zrozumiałam! Rodzice od początku do niego migali (bo jest do dla nich język naturalny), a babcia od początku mówiła. Dało to znakomity efekt. Do dziecka z uszkodzonym jednym kanałem przekazu, trzeba docierać wszystkimi innymi, możliwymi kanałami. Dlatego, Mała miga, jest to jej pierwszy, naturalny język i od początku uczona mowy. Oczywistym jest, że raczej nie będzie mówiła w taki sposób, by nie zauważyć różnicy, ale nie o to chodzi. Nie wiem, ile uda się zrobić, ale Mała jest wyuczalna, pod warunkiem, że jej się chce:)) . Przećwiczyłyśmy najgorsze, czyli "K", teraz pozostaje utrwalać, korygować, nazywać otaczający świat. Budować zdania i przekonać, że posługiwanie się mową daje korzyści.  Sprawdzony sposób z przeszłości wyglądał tak:
 ja: synku idź do sklepu kupisz masło
synek: nie, jestem głuchy , nie umiem mówić
ja: bez komentarza, zajmuję się czym innym. Po dłuższej chwili: "synku idź do sklepu, kupisz masło i czekoladę dla siebie"
synek: dobrze już idę
Nie masło było ważne, masło lub inny, łatwy do wymówienia wyraz,  było jedynie narzędziem, do tego, by wyrobić w nim poczucie własnej wartości  i tego, że jego mowa jest zrozumiała dla innych. Czekolada, miała przekonać go, że jak się mówi, to się ma korzyści:))
Wracając do Małej, kilka miesięcy temu, miałyśmy poważne trudności w porozumiewaniu się. Ja nie migam, ona nie mówiła. Wielokrotnie, bywało, że będąc u mnie, coś chciała, a ja w żaden sposób nie potrafiłam jej zrozumieć. Wtedy pozostawało lecieć z Małą do jej rodziców, aby przetłumaczyli jej potrzeby. Na szczęście, mieszkamy obok siebie. Po kilku miesiącach wspólnej pracy, widzę efekty. Mała komunikuje się ze mną głosem. Na początku wystarczyło, że nazwała rzecz, którą chciała. Teraz stałam się bardziej wymagająca. Nie wiedzieć dlaczego, babcia przestała rozumieć, że jak się mówi kakao, to znaczy, że chce się pić kakao, a babcia pokazuje torebkę  kakao i koniec. Teraz trzeba powiedzieć - chcę pić kakao. Jesteśmy już na etapie prostych zdań. Czasem prosta logika i zmysł obserwacji dziecka, rozkłada mnie na łopatki. Przy okazji dopytywania, co Mała kocha, dowiedziałam się, że "pupa kocha kanapa". No proste i logiczne aż do bólu. Skoro lubię siedzieć na kanapie,  to dlatego, że pupa kocha kanapę:))) I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Wami na dzisiaj.

Płomyki wiechowate (u mnie nazywane floksami) zakwitły, jak szalone:))

4 komentarze:

  1. A ja jestem zachwycona Tobą. Tak sobie pomyślałam, że w życiu spotykają nas różne rzeczy- miłe, niemiłe i smutne, ale czasem, tak jak u Ciebie, Twoja tragedia przekuwa się na dużą pomoc dla Twej wnusi, bo się tu przeprowadziłaś.
    Floksy pięknie kwitną, są naprawdę bardzo dekoracyjne.
    Mała ma teraz tak, jak dziecko, do którego jedno z rodziców mówi np.po polsku, drugie w obcym języku. Dla niej jest w tej chwili taki stan "dwujęzyczności", a to bardzo rozwija mózg dziecka i owocuje w przyszłości lepszym rozumieniem nowych rzeczy w szkole.
    A logika małych dzieci jest powalająca.
    Serdeczności dla Was ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taoista powiedziałby: w pustce jest pełnia, w pełni jest pustka. Mój śp. mąż, mawiał: wszystko jest po coś. Przyjmuję obie prawdy. Na szczęście dla mnie, udało mi się to zrozumieć:) Tak, masz rację, Mała powoli staje się dwujęzyczna.
      Miłego dnia.

      Usuń
  2. Droga Elfi podobnie jak anabell jestem pełna podziwu dla Ciebie. Doskonale rozumiem Twoją chęć nauczenia wnusi mówienia i to w miarę możliwości pełnymi zdaniami. Zastanawiam się tylko dlaczego wolisz biegać do swoich dzieci, by Ci wytłumaczyły o co chodzi wnuczce, zamiast samej nauczyć się języka migowego. Nie musiałabyś ujawniać przed dziewczynką, że gdy miga, to ją rozumiesz, bo poznałaś język głuchych. Mogłabyś pół żartem pół serio powiedzieć jej, że ją rozumiesz, gdy miga, bo jesteś taka wszechstronna i genialna. szczerze powiedziawszy dla mnie jesteś bez znajomości tego "ręcznego" języka, bo nie każdej babci chciałoby się pracować z własna wnusią, są takie babcie które ograniczałyby się do okazywania miłości przez ilość ofiarowywanych pieniędzy lub prezentów. Jak zawsze trzymam mocno kciuki za Twoje sukcesy pedagogiczne. Syn nabrał się na czekoladę, ciekawe czym skusisz wnuczkę? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej kobietki! nie przesadzajcie z tym podziwem:)) Robię, co do mnie należy. Mam jakiś zasób wiedzy i doświadczenia, grzechem byłoby to zmarnować, tylko dlatego, że mi się nie chce:) Pewnie, że czasem, mi się nie chce, ale walczę ze sobą:)) Iwono, w przeszłości nie nauczyłam się migać, ponieważ, jak pisałam, taka była tendencja w rehabilitacji głuchych (nie migać- mówić). Potem, nawet próbowałam namówić syna, by mnie nauczył. On nauczył się od niesłyszących rówieśników w szkole podstawowej. Syn odpowiadał, tobie niepotrzebne, ja rozumiem, jak mówisz. Rzeczywiście tak jest, czasami zapominam, że on nie słyszy i mówię za szybko. Teraz jest tak, że ja uczę wnuczkę mówić, ona pokazuje mi migi i jest dumna z tego, że mnie uczy. Często śmieje się, że mylę gesty. To też element pracy z nią. Ja wymawiam jakiś dźwięk, ona powtarza i pokazuje mi jak zamigać. Wnuczkę już skusiłam przy okazji festynu. Była wata cukrowa, bardzo się chciało:)). Najpierw z boku przećwiczyłyśmy zdanie "mała wata", potem dziecko poszło kupić. Trzeba było widzieć ten błysk w oczach i dumną buzię, jak wróciła z watą cukrową. Po powrocie do domu, migała o tym całej rodzinie i jeszcze następnego dnia w przedszkolu. Cieplutko pozdrawiam.

      Usuń