Ale do rzeczy. Prowadzę samochód od kilkudziesięciu lat. Jazda po mieście w tłoku, w korkach nie stwarza mi większych problemów. Razem z mężem jeździliśmy samochodem na bliższe, dalsze i całkiem dalekie wyprawy. Po śmierci "mojego szczęścia" (jak Go nazywałam), jak nieco wróciłam do nowej rzeczywistości, uświadomiłam sobie, że mam problem... Musiałam pojechać do niedalekiego miasteczka - raptem 45km, a ja dwa dni zastanawiałam się, jak dojadę. Bardzo poważnie rozważałam jazdę autobusem. Po prostu jakaś blokada psychiczna, chyba dlatego, że dotychczas wszystkie wyjazdy poza Lublin, były wyjazdami wspólnymi albo wyjazdami służbowymi, to wtedy z kierowcą. Nagle muszę jechać sama - koszmar! Dojechałam, wróciłam cała i zdrowa. Po tym doświadczeniu pomyślałam, "no trudno, samochód będziesz miła do jazdy po mieście. Wszystko pozostałe będziesz załatwiała pociągiem itp..." Wszystko przemyślałam, przebolałam swoje ograniczenia i nagle dostaję wiadomość od dzieci: Lenka (moja wnusia) jest chora, rodzice nie bardzo mogą pozwolić sobie na nieobecność w pracy - mamo, czy możesz pomóc? Odpowiadam, że tak, jutro rano wsiadam do pociągu i za osiem godzin jestem na miejscu. Potem zaczęłam myśleć. Fajnie, pakuję walizkę, biorę psa na smycz i wsiadam do pociągu i co dalej....? Moja bujna wyobraźnia zaraz podsunęła mi obraz siebie z walizką ,ciągnącą na smyczy przestraszonego psa, który pociągu na oczy nie widział. I jak już, tak na wyobrażałam sobie, i siebie, i psa i przede wszystkim, to chore dziecko potrzebujące mojej opieki. Podjęłam decyzję. Potem rozpłakałam się ze strachu i nerwów, a następnego dnia o świcie, wsiadłam w samochód i pojechałam do Bielska-Białej. Wsiadając do auta poprosiłam wszystkie dobre duchy, by mnie prowadziły, bo nie wiem gdzie jadę i nie wiem, jak dojadę.
Dojechałam... następnego dnia bolały mnie wszystkie mięśnie, nawet te, z których istnienia, nie zdawałam sobie sprawy. A wnusia? lekki katar, lekki kaszel... moja wyobraźnia podsuwała znacznie gorsze widoki:)).
Powrót do domu nie napawał mnie już takim lękiem. Dzięki temu bardzo trudnemu doświadczeniu pozbyłam się blokady psychicznej, przekroczyłam granice własnych niemożności i wiem, że będę jeździła nie tylko po moim mieście:). Możecie się śmiać, ale dla mnie,było to mistrzostwo świata.
Dalsza część serii "Widziane z okna"
Malutka piękność- sikorka Modraszka
Były wróble z grilla, a teraz sikorki :)
Jesteśmy głodne, a za bramą coś leży...
pierwsza odważna
wszystkie jesteśmy odważne:))
Hip! Hip! HURA!!!!!!! dzielna jesteś, bez dwóch zdań.Dodaj, że przekroczyłaś podwójną barierę, przecież jest zima i warunki okropne. Aż mi serce z radości skoczyło, bo jesteś kolejną fajną "babą", którą poznałam w necie. Taką, która nie szczypie się i POTRAFI:)Sikorka przesłodka.
OdpowiedzUsuńO!!! dzięki, ja o Tobie też tak myślę:))
OdpowiedzUsuńA ja? No cóż, jak musi, to potrafi, a jak nie musi... to czasami przestaje umieć:))
Bardzo dobrze rozumiem Twoje obawy- od jakiegoś czasu mam jakąś blokadę na jeżdżenie autem. Pozwalam się traktować po królewsku i zwykle mam szofera. No ale... Wiadomo- czasem człowiek musi sam i wtedy dopiero się przeżywa...Czytając Twoje słowa, czułam Twoje obawy i strach, ale wiesz co? Dumna jestem, że dałaś radę. Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńBardzo się staram... tak pracowicie, krok po kroku. Dziękuję za zrozumienie, że nawet proste sprawy, czasami wydają się ponad siły.
UsuńDopóki byłam sama, to też musiałam po wodzie i po lodzie. Zaciskałam zęby, czasem płakałam za kierownicą, jechałam 40tką, ale jechałam. Jak trzeba, to nie ma zmiłuj się. Dlatego wiem,że Elfi dokonała wielkiej rzeczy. Ktoś inny uśmiałby się, ale my wiemy... :))
OdpowiedzUsuńJaskółko, Ty wiesz... Ja też zaciskam zęby i powtarzam sobie "nie dam się, jak nie umiem, to nauczę się"
UsuńBrawo! I choć się nie znamy to... jestem z Ciebie naprawdę dumna ;)
OdpowiedzUsuńBuziole:*
Dzięki, Twoje i innych blogowych znajomych słowa wsparcia pomagają mi bardzo, bardzo...
Usuń