Jestem ze Wschodu. Mówi się, że Wschód jest gościnny, przyjazny i podoba mi się takie postrzeganie mojego regionu. Jednak, przy okazji ostatniego pobytu w Bielsku-Białej poczyniłam pewne obserwacje dotyczące relacji międzyludzkich. Myślę o tych najprostszych relacjach: na ulicy, w sklepie, w windzie. Tam ludzie są jacyś bardziej otwarci, pani kasjerka zagaduje przy pakowaniu zakupów, młoda osoba pierwszy raz spotkana przy drzwiach klatki schodowej, przy następnym spotkaniu, mówi "dzień dobry". Przy okazji obowiązkowych spacerów z psem, po dwóch dniach, jestem przyjaźnie pozdrawiana i zagadywana przez innch obowiązkowych spacerowiczów. Podoba mi się ta otawrtość i łatwość nawiązywania, niezobowiązujących relacji. My, na Wschodzie, chyba nie jesteśmy tacy otwarci.
Jest w nas więcej dystansu wobec obcych ale gościnności nie można nam odmówić, jak już kogoś zaprosimy do domu, to "czym chata bogata"....
W Bielsku urzekło mnie jeszcze jedno. Na osiedlu , po trawnikach biegają kosy i wcale nie boją się ludzi. Skubane zachowują się, jak u mnie miejskie gołębie, i jest ich bardzo dużo. U siebie, jak uda mi się zobaczyć kosa, to święto. Nie mogłam napatrzeć się na te, zwinne ptaszki, biegające między krzewami.
Jeszcze jedna zabawna historia. Jak zamieszkała w Lublinie moja synowa, długo nie mogłam przyzwyczaić się do tego, że ona wychodzi "na pole". My wychodzimy "na dwór". W moim pojęciu wyjść "na pole", być "na polu" oznacza, że jest się na polu uprawnym, np. po to, by zaorać pole. Długo miałam dysonans poznawczy z tym związany:)). Za każdym razem, kiedy młoda mówiła: "wychodzę na pole", moja pierwsza bezwiedna myśl: "na jakie pole, przecież my nie mamy pola".
Pisząc o tym, chcę być dobrze zrozumiana, stanowi to dla mnie miłą , rodzinną dykteryjkę. Nie wyśmiewam się z odrębności gwarowych, bo wiem, że w moim słowniku aż roi się od rusycyzmów:)).
Kiedy dzieci podjęły decyzję, że przeprowadzają się do Bielska, spojrzeliśmy na siebie z mężem i prawie jednocześnie powiedzieliśmy "nasza wnuczka, będzie wychodziła na pole ,a nie na dwór". Ta uwaga rozbawiła nas do łez. Teraz, będąc u siebie, moja Agusia - synowa, mówi: "wychodzę na dwór". Czyż to nie zabawne....
To tyle na dzisiaj, do następnego wirtualnego spotkania. Teraz biorę psa i wychodzimy na pole, na spacer:))))
Ha, ha troszkę się uśmiechnęłam. Przypomniało mi się jak po ślubie a w tym roku mija od tej chwili 25 lat przeprowadziłam się z Gdańska na Kaszuby i mało co rozumiałam z tego jak mówili ludzie,szczególnie starsi. Spodobała mi się tutejsza bezpośredniość i gościnność. Jak idziesz do kogoś z jakąś sprawą to rzadko wyjdziesz bez poczęstunku i kawy. Szybko zrozumiałam, że to jest moje miejsce na ziemi. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńFajne, lubię takie miejsca.
UsuńMieszkałam 8 lat w Bielsku. Potem tam pracowałam. Nie polubiłam tego miasta. Ale to było miasto lat 80tych. Ciasne, latem smog, brudne. Teraz to inne miasto. Obwodnice, zadbane budynki. Ludzie faktycznie są przyjaźni. Jaskół urodził się w Puławach, jego rodzice i była żona pochodzą zw wschodniej ściany. On twierdzi, że tam ludzie są bardziej przyjaźni i bardziej gościnni. Za to mają długi lajtung i inne podejście do życia niż u nas. A gościnnie chyba jest w każdym rejonie Polski. podobno to nasza cecha narodowa:)
OdpowiedzUsuńJa mówię zamiennie- raz "na pole', raz " na dwór". Dwór kojarzy mi się z dworem szlacheckim i tez trochę brzmi śmiesznie:)
Masz rację, to może się tak kojarzyć. Nie wiem, czy lubię Bielsko, właściwie go nie znam, wpadam tam na krótko i więcej przebywam z rodziną niż zwiedzam miasto. Może latem nadrobię ległości poznawcze. Puławy lat 80-tych to pewnei trochę, jak Bielsko, teraz to też inne miasto.
UsuńPole też znajduje się na dworze. Natomiast dwór znajduje się na polu tylko wtedy, kiedy się go tam zbuduje:)))
OdpowiedzUsuńJa też wychodziłem na dwór, a nie na pole.
Pozdrowienia.
Wojtku, jak zwykle trafna uwaga. Lubię Twoje "objaśnianie świata":))
UsuńSerdecznie pozdrawiam.