piątek, 23 listopada 2012

Miejskie życie

Nic nowego jeszcze nie zrobiłam, ale już zaczynam odczywać potrzebę działania.
Na razie, z psem uczymy się miejskiego życia :) Chyba zacznę wierzyć w słowa wypowiedziane " w złą godzinę". Wielokrotnie patrząc na ludzko-psie pary na smyczy, powtarzałam, że bardzo lubię zwierzęta. Jednak nie na tyle, by mieć psa i wyprowadzać się z nim na spacery. Myliłam się :) mam psa i dzielnie wyprowadzam się z nim na spacery. Nawet zastanawiam się czy, trzy spacery są wystarczające, a może trzeba częściej?
Mimo wszystko trochę mi żal porannej kawy w szlafroku:) Za to nawiązałam współpracę z miłą panią z mini bazarku przed osiedlowym sklepem. Ona "rzuca okiem" na pieska, którego zostawiam przy niej idąc do sklepu, ja w zamian kupuję u niej warzywa i owoce. Obie jesteśmy z tego układu zadowolone, a pies bezpieczny:) W taki to sposób, przy pomocy psa, wrastam w nowe otoczenie i nawiązuję relacje z nowymi ludźmi.
Takie sympatyczne letnie zdjęcie. Nie jestem pewna, kto przewodzi. Lena, czy Tofi?

Cieplutko pozdrawiam wszystkich zaglądających.  Miło mi, jak zostawiacie ślad Swojej obecności.

środa, 21 listopada 2012

Przeprowadziłam się...

Drugi tydzień "oswajam"  nowe miejsce. Jak tylko lokatorzy oddali mi klucze, zapakowałam do auta składane łóżko, jakieś ubrania na zmianę, Tofiego na smycz i w ten sposób dokonałam zamiany 180 metrów domu na 50 metrów mieszkania. Zawsze byłam zwolenniczką radykalnych rozwiązań, co nie zawsze dobrze mi służyło, czy to rozwiązanie będzie dobre, czas pokaże... Na razie czuję się bezpieczniej. Jedyny problem, to konieczność wyprowadzania psa na spacer. Do tej pory wystarczyło, że otworzyłam drzwi do ogrodu:)
Przez pierwsze dwa dni przyglądałam się mojemu lokum.  Podziwiałam moich sympatycznych lokatorów, którzy nie dość, że zostawili mieszkanie wysprzątane, to zrobili mi niespodziankę i je pomalowali. Niestety, jak to z niespodziankami bywa, czasem są kłopotliwe. Biłam się z myślami - zostawić ściany w dotychczasowej kolorystycze (mocno różowy przedpokój, ciemnożółta sypialnia, cytrynowy duży pokój i żółta kuchnia), czy przejść na kolory mniej optymistyczne.  W końcy zdecydowałam! Wizyta w sklepie budowlanym, robocze ubranie, wałek w rękę i do dzieła. Nie powiem, umordowałam się nieźle, ale jaka satysfakcja...  Dalej jest kolorowo, ale spokojniej: błękitnie, liliowo i biało. Zabawy z wałkiem i drabiną przypłaciłam naciągnięciem mięśni uda i przez kolejne kilka dni byłam unieruchomiona z powodu bólu, przy każdym nawet najmniejszym ruchu. Z trudem wstawałam, by wyprowadzić psa. Jeden wielki koszmar!! Leżałam, płakałam i czułam się kompletnie bezradna. Na szczęście dzisiaj jest już lepiej - mogę siedzieć. Wczoraj uczynni sąsiedzi przewieźli meble, które chciałam zabrać z domu. Nareszcie pożegnałam się ze składanym łóżkiem - jaka przyjemność! :))
To jest pierwszy etap składania życia - zmiana miejsca. Co dalej? czas pokaże...
Teraz czeka mnie jeszcze uporządkowanie domu, zabezpieczenie przed zimą i czekanie na kogoś, kogo to miejsce zauroczy, jak nas i zechce je kupić. Oby jak najszybciej.




 Siedem lat oglądałam ten widok i dopiero tuż przed opuszczeniem domu, zobaczyłam go - jesienny modrzew, czyż nie jest piękny?


Od czegoś trzeba zacząć... może od tego, na czym skończyłam?
Róża. To druga róża, jaką zrobiłam. Tę pierwszą oddałam Mężowi w podróż bez powrotu..., tę drugą zrobiłam sobie.