środa, 28 grudnia 2016

Kuchnia


Bardzo dawno mnie nie było. Zaniedbałam wszystkich znajomych, nie złożyłam życzeń, nie wysłałam podarków, nie.....
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to: na własne życzenie - dom w ruinie. Koniec prac nastąpił w piątek, na tydzień przed świętami.



 Stara kuchnia nie była zła, ale....
To, mój powrót do przeszłości. Identyczną majolikę, miałam w kuchni mojego "rajskiego domu". Bardzo mi się podobała, lubiłam dotykać jej gładkiej błyszczącej powierzchni. Podobała mi się do tego stopnia, że wyprowadzając się, zabrałam niewykorzystane płytki i dotargałam je aż tu. Ot tak, na pamiątkę po mojej ulubionej kuchni. Przyznaję, tęskniłam za tamtą kuchnią. Kojarzyła mi się ze spokojem i poczuciem bezpieczeństwa. Jak przypadkiem, zobaczyłam w sklepie "moją" majolikę, wiadomo było, że muszę ją mieć. Co prawda czekałam chyba ze trzy tygodnie (bo na zamówienie) ale mam. Atmosfery tamtej kuchni już nie odnajdę, ale kolory tak. Chociaż, pierwszego dnia, jak posprzątałam, stanęłam przy kuchence, podniosłam głowę i przez ułamek sekundy poczułam się jakbym przeniosła się w czasie do starego domu i mojego utraconego życia. To był ułamek sekundy. Zabrakło mi tchu i ten ucisk w gardle... Przestraszyłam się, że popełniłam błąd, że teraz, za każdym razem, jak tu wejdę, będę się tak czuła. Ale nie, to był tylko ten pierwszy moment. Strach minął, pozostało coś nieuchwytnego, nie wiem jak to nazwać - wrażenie, że jest, jakaś ciągłość, coś pozostało niezmienne, jak kolory w mojej kuchni.




Tu kawałeczek starej kuchni. Przy, tym kolorze płytek, nawet kogucik jest smutny.

wtorek, 25 października 2016

Drobiazgi

 Kolejne, kwiaty pod szkłem, zrobiłam dość dawno. Dość dawno, obdarowałam nimi, pewne przemiłe panie, ale nie było okazji, by je pokazać.


To moje nowe zachwycenie - frywolitki. Znalazłam w internecie piękne, białe tulipany. Patrzyłam, patrzyłam, im dłużej patrzyłam, tym bardziej mi się podobały:)).
 Moje próby frywolitkowych kwiatów:)



poniedziałek, 17 października 2016

Serduszko

Odłożyłam na bliżej nieokreśloną przyszłość ganutellowe kwiaty, ale robić coś muszę! Wymyśliłam, że poćwiczę się we frywolitce. Miały być tylko kolczyki, wg. schematu znalezionego w internecie, ale jak wyjmowałam czółenka, z pudełka wypadło zielone serduszko. Trzeba było znaleźć mu jakieś przeznaczenie. Tak, wyszedł mały komplecik.




poniedziałek, 10 października 2016

Jesień - piękniejsze oblicze

Spotkałam Jesień, nie szukałam jej, sama przyszła. Chyba wie, że za nią nie przepadam, ponieważ ciągnie za sobą zimę. Dlatego, głęboko schowała,  wszystkie swoje paskudne zagrywki, jak: krótkie dnie, zimny wiatr, ciężkie ołowiane chmury pełne deszczu ze śniegiem. Kusiła mnie łagodnością, dmuchała ciepłym wietrzykiem, świeciła łagodnym słońcem, obiecywała jeszcze więcej, jak tylko wyjdę z domu. Zaufałam jej, wyszłam, poszłam prosto przed siebie. Dobrze zrobiłam, jesień nie kłamała:)), To jej piękniejsza wersja:

Otworzyłam drzwi, a ona, rzuciła mi pod nogi klonowy liść. Pomyślałam, jaki ładny. Wracając ze szkoły, zbierałyśmy liście, zasuszałyśmy w książkach, a na przerwach sprawdzałyśmy, kto ma ładniejsze. Schyliłam się po niego:)).
                              
Podniosłam głowę, a ona (ta Jesień), miga mi czymś czerwonym w oddali. Poszłam sprawdzić, co ona tam ma?  No tak, dzikie wino oplątało drzewo.

Idąc za jesienią, zawędrowałam na Dębowiec, a tam wielu, którzy dali się jej skusić.

 Miałam wypić  w schronisku, tylko herbatę ale kusicielka, podsunęła mi pod nos, pierogi z jagodami. No kto by się oparł?

 Zamachała do mnie żółtym liściem, popatrzyłam w tę stronę,

a ona: "chodź, nie chcesz zobaczyć, co jest za zakrętem"? Chciałam...
 

Za zakrętem, pędy przekwitłej naparstnicy. Na pewno była śliczna, jak kwitła, cóż... jesień już nie kwitnie. 

 a to? chyba goryczka, też już przekwitła - szkoda.

Kolejne żółte liście, tym razem buczyna
                                  
 To ładne drzewo, gładka, szara kora pnia, trudno pomylić z innym drzewem. 

Miałam już wracać. Drzewa, jak drzewa, kwiaty przekwitły.  Czas wracać, szlak prowadzi dalej, czy na pewno chcę tam iść?  Stoję i łamię się. Słyszę, jak Jesień szeleści opadłymi liśćmi: "no chodź! nie łam się, coś ci jeszcze pokażę. mam jeszcze kilka niespodzianek. No nie daj się prosić. Napasłaś się pierogami, trzeba je spalić".  Podła, pierogi będzie  mi wymawiała!  Ale ma rację, trzeba je spalić. No to idę! 
  

Za następnym zakrętem, tuż przy ścieżce. Co to? Podejdę bliżej. Tak, już wiem!  Nie dam się zwieść biedronce, nie będę dotykała. Ma piękną łacińską nazwę Atropa belladonna. Grecka bogini przeznaczenia nosiła imię Atropos. Od niej zależała długość ludzkiego życia. Belladonna - piękna pani. To jedna z najbardziej jadowitych roślin na świecie. Piękna, niebezpieczna, cała składa się z atropiny, w takim stężeniu, że zjedzenie kilkunastu jagód, przyprawia dorosłego człowieka o śmierć. Nawet liście są trujące. Można tylko patrzeć i podziwiać. Mam nadzieję, że biedronka też o tym wie:)



 Brr... zrobiło się jakoś strasznie, pomyślałam o Neronie, trucicielce Lokuście i ich ofierze niewygodnym, przyrodnim bracie Nerona - Brytaniku. Otruto go wywarem z belladonny.

Idę dalej, ale dalej nie jest lepiej. Naparstnica (Digitalis purpurea) - kolejna trucicielka,  może cię zabić, możne cię wyleczyć. Ta piękność zawiera glikozydy. W odpowiednim stężeniu, wspomagają serce, przedawkowane - zatrzymują serce. Jesień chyba mnie nie lubi. Niby pokazuje, co ma pięknego, ale cały czas mówi: "Uważaj! Nie będziesz ostrożna - będziesz miała poważne kłopoty". Czyli coś w rodzaju: podziwiaj mnie, ale mnie nie dotykaj. Na szczęście, rozumiem ostrzeżenia i bardzo ich przestrzegam.
Młoda naparstnica, w przyszłym roku zakwitnie

Uciekam stąd! Może dalej będzie lepiej?  Między krzakami widzę coś niebieskiego!
Jest pięknie, ale nie jest lepiej! To Goryczka trojeściowa (Gentiana asclepiadea) Jej liście zawierają gencjopikrynę,a korzenie gencjaninę i gencjanidynę. Dalej to samo: "Patrz! nie dotykaj, a już na pewno nie jedz!" 
 Trafiła mi się jakaś ścieżka przetrwania! Czy tu wszystko jest takie niebezpieczne?

Jest! znalazłam coś, co mnie nie otruje. Nawet więcej, wyleczy i wyżywi gdyby zaszła taka potrzeba.
To łopian. Nasiona w zaschniętych kwiatostanach są przysmakiem szczygłów. Nie widzę ich tu. Czy w górach są szczygły?  Łopian jest rośliną leczniczą, wspomaga leczenie wielu chorób. Ogonki liściowe i korzenie są jadalne. Można jeść na surowo, można kisić. W Japonii, Chinach, na Jawie uprawiany jest jako warzywo. Nareszcie coś bezpiecznego.


Podbudowana myślą, że Jesień może nie ma wobec mnie całkiem złych zamiarów, idę dalej.  Dalej było już tylko lepiej. Najwyraźniej, Pani Jesień uznała, że wystarczająco mnie wystraszyła, 

Złagodniała, pokazała mi ostatnią w tym sezonie borówkę czarną (Vaccinium myrtillus),  w moich stronach zwaną jagodą.  Kolejna, co nie otruje, a nakarmi i wyleczy w razie potrzeby:))

Najciekawsze, było na końcu. Orzeszki buków. Nigdy nie widziałam ich na żywo. Jakie ładne! 


 Na pożegnanie, Jesień pomachała mi przekwitłą gałązką dziurawca. Prawda, że ładny?

Jesień... pokazała mi swoją piękniejszą stronę. Chociaż ciągle groziła mi utratą życia. gdybym była nieuważna:)) Nie jest jednak, taka zła, pomachała dziurawcem, dając do zrozumienia: "uspokój się nic ci nie zrobię":))
Dlaczego tak myślę? To proste. Dziurawiec jest rośliną leczniczą. Jednym z jego zastosowań jest działanie uspokajające i przeciwdepresyjne. Pomaga na wyczerpanie nerwowe, a to mi potrzebne po początkowej dawce niebezpiecznych piękności:))

Uff! wyczerpana po takiej dawce atrakcji, na wszelki wypadek z góry zjechałam kolejką linową. a nuż Jesień czyhała na mnie z kolejnymi trującymi niespodziankami. Lepiej nie kusić losu:)

Kochani, wszystkim potrzebującym uspokojenia i wyciszenia, też macham na pożegnanie, gałązką dziurawca:))

niedziela, 2 października 2016

Postanowienia

Muszę się zreorganizować. Ostatnio wszystko mi się rozłazi. Niby coś robię, ale ....ani za mną ani przede mną. Poczta nie czytana, kontakty z ludźmi zaniedbane, blog leży odłogiem. Tak nie może być!
Postanawiam: śniadanie, pies, poczta, zaprzyjaźnione blogi, mój blog. Potem cała reszta aktywności.
Czy zrealizuję? :))  Lao-Tzu powiedział:

Panowanie nad innymi to siła. Panowanie nad samym sobą to prawdziwa moc. 

Boję się, że nie ma we mnie mocy, ale spróbować nie zaszkodzi :)).

To tyle niedzielnych postanowień.Podążając wytyczonym kierunkiem, po chyba 10 latach, skończyłam ptaszki, które kiedyś mnie zauroczyły. Teraz wydaję się nieco naiwne, ale Małej bardzo się spodobały. Będzie z tego poduszka do pokoju Małej.

 Tu, coś na prośbę przyjaciółki. Pozostało tylko oprawić,  ma wisieć w formie powitania.


Pozdrawiam Was ciepło i słonecznie. Teraz  korzystając z pięknego dnia, wybieram się najpierw do Cygańskiego Lasu, a potem na Kozią Górę. Fajne nazwy mają w moim nowym miejscu zamieszkania:))

wtorek, 13 września 2016

Pod szkłem

Tradycyjnie, kwiaty ganutell znajdują się w szklanych kopułach, jak np. tu, Mnie też zachciało się mieć ganutelle pod szkłem:)). Nie mam pojęcia skąd wziąć  pojemniki, jak w linku, dlatego wymyśliłam własny patent:)) i też mam "prawie" jak maltańskie:)) 



Tutaj, tylko kilka kwiatków, ale  zrobiłam ich trochę więcej. Każdy nowy kwiat, podobał się wnuczce i zaraz słyszałam  "baba baaardzo proszę, daj" I cóż mi pozostało?  Przy okazji, moja mała "Cudzoziemka", nauczyła się kilku nowych słów i to jest najważniejsze. A kwiatki.... zawsze mogę zrobić nowe:))



czwartek, 8 września 2016

Fioletowa mgła

W starym ogrodzie miałam roślinę.  Nie wiem skąd, nie pamiętam żebym kupowała.  Ot, któregoś lata wyrosło coś dziwnego z ziemi. Listki nie przypominały znanych mi chwastów, zostawiłam i czekałam, co z tego wyrośnie. Wyrosło toto, na jakieś półtora metra w górę, pokryło się maleńkimi zielonymi kuleczkami na cieniutkich gałązkach. Codziennie z mężem, z ciekawością zaglądaliśmy do tego czegoś i żadne z nas, nie wiedziało, skąd to mamy i co to jest (w naszym przypadku, raczej dziwna, taka amnezja). Zielone kuleczki powoli nabierały koloru i jakoś w lipcu, w naszym ogrodzie pojawiła się.... fioletowa mgła. Drobne liliowe kwiatki, na tak cieniutkich gałązkach, że z daleka wyglądały, jak zawieszone w powietrzu. Oboje powiedzieliśmy - ach jakie ładne! Natychmiast wykonałam "telefon do przyjaciela"-  w moim przypadku, przyjaciółki - botaniczki, z żądaniem natychmiastowego przybycia, bo w ogrodzie kwietnie, coś czego nie znam:))) Przyszła, obejrzała, zawyrokowała: Rutewka Delavaya. Stary ogród - tak wyglądał ,  sprzedałam. Wtedy nie myślałam, że będę miała kolejny ogród (tym razem- ogródeczek). Najcenniejsze z roślin rozdałam przyjaciołom, inne zostały. Rutewka powędrowała do ogrodu botaniczki. Ubiegłej jesieni, poświęciłam trochę czasu, by wyszukać i kupić nową rutewkę. 
Wyrosła jeszcze większa i piękniejsza. kwitła od lipca przez cały sierpień. 

We wrześniu, zostały nieliczne kwiatki, a wczoraj zdarzył się "mały cud". Rano spojrzałam w okno i oniemiałam! Rutewka zakwitła ponownie!!! W słońcu, skrzyła się srebrem.
 

Zwyczajna sprawa, krople rosy na gałązkach, ale jakie cudne!!!
Serdecznie wszystkich pozdrawiam:))