poniedziałek, 11 września 2017

Dziura w ziemi

Już wiem, czym różni się ogród, który się ma " z dziada pradziada", od ogrodu, kupionego na jakimś etapie jego istnienia. W pierwszym - nie ma niespodzianek. W drugim - można spodziewać się wszystkiego:)) .  Obecny mój ogród, należy do drugiej kategorii. Mimo, że jest maleńki (ok. 350 m kwadratowych), co jakiś czas, znajduję w nim niespodzianki, niekoniecznie przyjemne.  
W ubiegłym tygodniu, chciałam przesadzić kilka roślin. Wykopałam je, wybrałam nowe miejsce, szpadel w ziemię i.... szczęk metalu.... Podważyłam, ziemia podnosi się, wygląda, że zakopany jest jakiś długi kawałek metalu. Podważyłam jeszcze raz, zaparłam się rękoma i wyciągnęłam coś w rodzaju słupka ogrodzeniowego. W szczelinie, widzę wodę, myślę - zebrała się w dołku, ale nie. Obok, jakiś kawałek drewna. Odgarniam ziemię i przestaje być wesoło... dziura w ziemi, wypełniona wodą. Ostrożnie odgarniam więcej ziemi, wyjmuję deskę i ..... szok! Co to jest? Zakopana studnia!? Średnicy pół metra, nie wiem, jak głęboko. Ostrożnie, uważając, by nie wsunąć się do wody, wkładam szpadel, szukam dna. Jest! Na szczęście szpadel oparł się o dno, głębokość, około jednego metra. Ktoś wkopał plastikową beczkę, przykrył deskami i przysypał ziemią. Po co? Dlaczego? Teraz mam kłopot. Myślałam, że po przedziurawieniu dna, woda spłynie i będę mogła beczkę zasypać ziemią. Przy pomocy syna, narobiliśmy łomem dziur w dnie beczki, a woda, jak stała, tak stoi.  Dzisiaj spróbuję wybrać wodę, wyciągnąć beczkę i dopiero zasypywać.  Przynajmniej, będę miała gdzie wyrzucać skoszoną trawę i wyrwane chwasty. 


 Nie wiem jakim cudem, ale w wodzie, było chyba ze trzydzieści żab. Jak się tam dostały, jak udało się im żyć pod ziemią, nie mam pojęcia. Po odsłonięciu beczki wszystkie usiłowały wydostać się na
zewnątrz. Pomogłam, same nie dawały rady wyskoczyć na brzeg.

Teraz idę babrać się w stęchłej wodzie, a Wam życzę miłego dnia.

Ps. Mój syn radzi, bym przestała kopać, bo nie wiadomo, co jeszcze zakopał poprzedni właściciel.
Na beczkę skarbów raczej nie liczę:))

środa, 6 września 2017

Kaktus

Dzisiaj zabrałam do domu, to znak, że nieubłaganie zbliża się jesień. Kupiony w 2000 r., był wielkości paznokcia na kciuku, po siedemnastu latach, jest wielkości mojej dłoni. Rośnie w wysokiej doniczce, bo ma długi palowy korzeń. To taka moja ciekawostka botaniczna. Lubię go, bo nie ma kolców, nie wymaga ode mnie wielu wysiłków, a i tak kwitnie całe lato. Zawiązuje nasiona i wysiewa sam, chociaż nie lubię, jak się wysiewa, bo potem szkoda mi pozbywać się młodych roślin. 



 Jeszcze wspomnienie z dawnego ogrodu. Pięknie się nazywa - Łątka dzieweczka (Coenagrion puella), tu udało mi się sfotografować samca, samiczki są zielone. To przepiękne owady, małe klejnociki latające nad wodą. Wyglądają delikatnie, niewinnie, a to aktywne drapieżniki.




wtorek, 29 sierpnia 2017

Krople rosy

Zadzwoniła koleżanka z tekstem: .... potrzebuję czegoś na szyję! Nie wiem, co. Po  serii pytań szczegółowych, ustaliłyśmy, że: ma być spokojne, nie krzykliwe, pasujące do wszystkiego:)) 
Wyszło takie coś:)) 



Jeszcze kawałek ogrodu. Clematis "Paul Farges" (Sammer snow) pracowicie wspina się na żywopłot sąsiada. Kwiaty ma niewielkie,
ale nadrabia ilością.        

Dostałam kiedyś od mojej koleżanki (jeszcze w Lublinie) kawałek kłącza rośliny, właśnie sprowadzonej do tamtejszego ogrodu botanicznego. W tamtym ogrodzie rosła znakomicie, gdyż zgodnie z instrukcją koleżanki - specjalistki od roślin, zapewniłam jej odpowiednie miejsce. Przeprowadzając się, zabrałam ją ze sobą. Dzielnie przetrwała podróż w nowe miejsce. W nowym ogrodzie,  posadziłam ją w miejscu stale wilgotnym i dość słonecznym, czyli tak, jak lubi. Ona odpłaca się pięknym kolorem liści. Ta roślina, nazywa się... ma wiele nazw. Oficjalna - Houttuynia cordata, mniej skomplikowanie - pstrolistka sercowata lub tułacz pstry.  Ostatnia nazwa, bardzo dobrze oddaje jej charakter. Lubi pojawiać się to tu, to tu, normalnie - tuła się po ogrodzie:)) Tułacz pochodzi z Azji, ale w naszym klimacie, radzi sobie znakomicie. 
Poniższa informacja, jest dla mnie niespodzianką, trafiłam na nią pisząc ten post, jak sprawdzałam w Google łacińską nazwę:)). Cytuję w całości: "W Azji używana jako naturalny antybiotyk, choć badania potwierdzające jej skuteczność pojawiły się niedawno. Wyciąg działa przeciwwirusowo, szczególnie na wirusa wścieklizny rzekomej (który nie jest groźny dla ludzi), SARS, opryszczki, grypy i wirusów wywołujących zakażenia górnych i dolnych dróg oddechowych, ale tylko wtedy, gdy jest podawany w formie iniekcji (czyli jako zastrzyk) - może to jednak wywołać silną reakcję alergiczną (tzw. wstrząs anafilaktyczny). Wiele źródeł informuje, że wyciąg działa też na krętki boreliozy, ale nie znalazłem żadnych źródeł naukowych potwierdzających tę teorię. Roślina ma jednak działanie stymulujące układ odpornościowy. Najnowsze badania wskazują także na jej skuteczność w leczeniu otyłości. Świeży sok z liści wspomaga gojenie wrzodów żołądka, łagodzi różne dolegliwości skórne i ma właściwości odtruwające oraz ogólnie wzmacniające organizm. Herbatka wykazuje pewne działanie przeciwnowotworowe (przede wszystkim przeciwbiałaczkowe). Ekstrakt z korzeni działa moczopędnie i reguluje cykl miesiączkowy. Jako żart - w Japonii pstrolistką obsadza się... wychodki (stąd jej angielska nazwa outhouse plant - wychodkowa roślina) i z tego względu jest tam uznawana za roślinę niejadalną.
Roślina występuje w postaci dwóch chemotypów - japońskim i chińskim. Japoński chemotyp sprawia, że roztarte liście wydzielają silny, słodki i bardzo przyjemny zapach przypominający otartą skórkę pomarańczy. Pstrolistka posiadająca chemotyp chiński pachnie trochę jak kolendra, ale wyraźnie da się wyczuć "aromat"... niezbyt świeżej ryby. Z tego względu wielu ludzi unika jej spożywania jak ognia. Przed zakupem warto więc upewnić się, że kupujemy roślinę o pożądanym przez nas zapachu. Bardzo popularne warzywo w Wietnamie, północnych Indiach i niektórych prowincjach Chin. Liście mogą być jedzone zarówno na surowo (jako dodatek do sałatek) lub po krótkiej obróbce termicznej. Świetnie komponują z potrawami typowo azjatyckimi, szczególnie tymi na bazie makaronu ryżowego, oraz daniami z ryb."
( cyt. ze strony: http://forum.poradnikogrodniczy.pl/niecodzienne-ziola-irka-t8740-45.html#p157166)
  
 

To białe wyglądające,jak koła zębate to - złocień maruna. Roślina jednoroczna ale bez problemu, sama wysiewa się i bardzo długo kwitnie. Jej listki pachną chryzantemowo:) O jej właściwościach leczniczych, w przeciwieństwie do tułacza pstrego, wiedziałam od dawna - Złocień pomaga

Dobrego, miłego tygodnia:)


sobota, 19 sierpnia 2017

Nie znałam...

Wiele lat temu, znajomy z głębokiej Rosji, a właściwie z Tatarstanu z Kazania, powiedział zawstydzony, że musiał przyjechać aż do Polski, by nauczyć się rosyjskich piosenek. Dzisiaj ja, z zawstydzeniem mówię, że musiałam pójść na koncert rosyjskiego chóru z klasztoru Daniłowa z Moskwy, by usłyszeć, śpiewany po polsku, jeden z moich ukochanych utworów, który znam, ale tylko w wersjach instrumentalnych.  Ale, jak śpiewany! Po pierwszej zwrotce, sala zaczęła wstawać i pozostałą część pieśni, wysłuchaliśmy stojąc. Popłakałam się, ze wzruszenia. Wysłuchałam wielu koncertów, ale jeszcze nigdy nie widziałam, by publiczność wstała, w trakcie wykonywania utworu.
Pieśni, w wykonaniu Chóru z klasztoru Daniłowa, nie znalazłam w sieci. Szukałam długo i znalazłam taką wersję. Jest inna, brak w niej basów charakterystycznych dla męskich chórów cerkiewnych, ale posłuchajcie. A może znacie słowa Poloneza Ogińskiego?  Ja nie znałam...


Smak lodów

Zamilkłam, bo albo goście, albo wyjazdy. Moja przeprowadzka, skutkuje tym, że dla przyjaciół i rodziny z nizin, stałam się czymś w rodzaju atrakcji turystycznej i przystankiem w podróży. No może nie ja, ale okolica, w której zamieszkałam. Bardzo mnie to cieszy, dalej miewam dom pełen ludzi. Lubię to.
Poza tym, jak wakacje, to ja, jak zwykle - na Wschód:))) 
Na rynku we Lwowie, zobaczyłam taką scenkę, nie wiem, co o tym myśleć:))


W krótkiej, wolnej chwili, pomiędzy wizytami gości, przypomniało mi się, że w dzieciństwie, lody smakowały inaczej. Od myśli do czynu. Sięgnęłam po książkę kucharską o taką:
 W niej przepisy, naszych prababek albo i wcześniejsze ( XVIII-XIX w) Kuchnia bogata, z magnackich stołów, zwykłego śmiertelnika na pewno nie było na nią stać. Okazało się, że wtedy też jedli lody i to jeszcze jakie!


Zaczęłam od początku, od lodów śmietankowych. Bawiłam się z tym pół dnia, najbardziej pracochłonne było mrożenie. Maszyny do lodów nie posiadam, więc, co godzinę musiałam zaglądać do zamrażarki i mieszać, mieszać, mieszać.... Na wszelki wypadek zrobiłam pół porcji, bo jak nie wyjdzie, to szkoda jajek i śmietanki:))  Wyszło - rodzina zadysponowała następne, ale już całą porcję. Starsza wnuczka spróbowała i powiedziała: budyń. Biedulka, nie zna smaku prawdziwych lodów z mleka, jaj i śmietany:)). 
"Stare" lody, obowiązkowo musiały być podane w starym szkle. 

Gdyby ktoś był ciekaw i chciał pobawić się w cukiernika, cytuję za "Kucharką Litewską" 
Lody śmietankowe. W 1 i 1/2 litra śmietanki lub mleka, 1/2 kilo cukru, 10 jaj, 1/2 -1 laseczka wanilii.
Na 1 i 1/2 litra mleka tłustego wziąć pół kilo cukru dobrej wagi, utłuc i zmieszać z dziesięciu jajami, zalać mlekiem, postawić na ogień i ogrzewać mieszając, póki masa nie zgęstnieje. Włożyć pod koniec ogrzewania kawałek wysuszonej i dobrze utłuczonej wanilii, a skoro się razem ze śmietanką ogrzeje, przecedzić przez sito i studzić, mieszając ciągle. Skoro masa ostygnie,przelać ją do formy i kręcić na lodzie,stosując się do podanych wyżej przepisów. Na lody wykwintne zamiast mleka bierze się śmietankę.

Ps. Moje lody nie były wykwintne, były z mleka:))

poniedziałek, 24 lipca 2017

Róża

Zauważyłam, że w tym sezonie furorę robią białe róże:)))))
Poświęciłam wczoraj pół dnia i oto jest! Moja biała róża. Nie całkiem biała, taka bardziej patriotyczna, biało-czerwona.
Mam nadzieję, że sytuacja, nie zmusi mnie do chodzenia  na "spacery" z białą różą w garści, ale jakby co, jestem przygotowana.



Zakładki

Czasem człowiek ma nieodpartą potrzebę zrobienia komuś przyjemności. Czym obdarować czytelniczkę? Zakładką do książki, może nawet dwiema:)

 Czerwono-niebieska różni się wzorem, w zależności z której strony ją oglądać.



 Zielone listeczki, czerwone kwiateczki i chwościk:))  

W czasie, robienia zakładek, jednego dnia była burza a potem na niebie pojawiło się takie cudo!

Serdecznie dziękuję za za odwiedziny i komentarze.

niedziela, 16 lipca 2017

Różności

Ostatni tydzień spędziłam w Lublinie. Spotkałam się z przyjaciółmi, załatwiłam sprawy urzędowe. Ciągle jeszcze mam tam "jakieś" sprawy:)) Mieszkałam tam całe życie i było dobrze, a teraz po dwóch latach okazuje się, że każdą wizytę przypłacam jakimś uczuleniem. Tak było rok temu, myślałam - przypadek, ale nie! W tym roku było to samo. Rano obudziłam się z uczuciem piasku pod powiekami, oczy czerwone, piekące i tak do końca pobytu. Dodatkowo ból głowy i problemy ciśnieniowe. Wróciłam do Bielska i wyzdrowiałam. Najwyraźniej odwykłam od lubelskiego klimatu. Wychodzi na to, że wystarczyły dwa lata, by mój organizm jasno i dobitnie mówił mi, gdzie moje miejsce:)) 
Niezależnie od tego, zabrałam ze sobą kawałek mojego starego ogrodu.
Ten suchy badylek z jednym listkiem, to winorośl. Rok temu, osobiście przysypałam gałąź ziemią do ukorzenienia, w tym roku zabrałam ze sobą. Wiem, że w najmniej odpowiedniej porze, ale nie byłam pewna, czy jesienią będę w Lublinie, a winorośl chciałam mieć koniecznie. Wg. mnie, to najpyszniejsza z odmian, jaka rośnie w naszym klimacie. Obecny właściciel ogrodu (Ormianin) twierdzi, że smakiem nie odbiega od winogron rosnących w Armenii. Problem w tym, że nie pamiętam, jak nazywała się ta odmiana, dlatego  nie mogłam kupić nowej sadzonki. Teraz latam kilka razy dziennie i sprawdzam, czy nie więdnie. Po tygodniu, od posadzenia, wygląda, że będzie rosła. To niebieskie, to preparat na ślimaki, by dranie nie dobrały się do jedynego listka.

Tu małe drobiazgi, niezbyt skomplikowane.  Praca w sam raz, na upalny dzień, kiedy na nic innego nie ma siły.


Niebezpieczna piękność z mojego ogrodu. 
 W dwóch wersjach: niebieskiej - Aconitum napellus 

białej - Aconitum napellus "Album"

 Rośnie dziko w Europie i Azji. Można go spotkać w Karpatach w wilgotnych cienistych lasach.
Tojad mocny, czasami używa się nazwy ludowej: tojad mordownik i nie ma w tym żadnej przesady. Tojadem mordowano skutecznie i szybko. Zjedzenie niewielkiej ilości surowej rośliny gwarantuje raptowną śmieć w męczarniach. Mitologia grecka podaje, że tojad powstał z trującej śliny psa Cerbera, pilnującego wejścia do świata zmarłych - Hadesu.  Nauka mówi, że odpowiedzialną za jego trujące właściwości jest zawarta w roślinie aconityna. Będąc w Lublinie, czytałam w miejscowej prasie, że w jednym z lasów woj. lubelskiego,pojawił się - tojad mołdawski Aconitum moldavicum, roślina dotąd niespotykana na tych terenach. Jest równie trujący, co wszyscy jej "pobratymcy". 

Dlaczego mam w ogrodzie śmiercionośną piękność? 
 Bo jest piękna, bo wiem, że jest groźna, bo patrzenie nie truje, bo jest wiele innych, równie niebezpiecznych roślin, które miewamy ogrodzie i nie wiemy, że są trujące. Myślę, że niewiedza o tym, co mamy w ogrodzie, jest bardziej niebezpieczna, niż wiedza, że mamy w ogrodzie potencjalne niebezpieczeństwo.

Chyba bardzo groźnie się zrobiło, koniec z tym! Ocieplam nastrój:)) Nie tylko trucizny mam w ogrodzie:)) Znacie to śliczne delikatne pnącze?  To wiciokrzew japoński  "Aureoreticulata"  Kwiatki ma niepozorne - białe, za to ślicznie pachną, liście- sami wiedziecie:)) Krzew jest częściowo zimozielony. W przeciwieństwie do tojadu, wiciokrzew leczy. Ma właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne. Leczy przeziębienie, katar, ból głowy. Podobno może też skutecznie oddziaływać na wirusy grypy .   


Niezależnie od tego, pomaga, czy nie, na pergoli prezentuje się pięknie.
Pozdrawiam wszystkich zaglądających do mnie i zapraszam częściej:)) A teraz idę sprawdzić, czy moja winorośl nie zwiędła.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Wszystko czerwone

W ostatnim tygodniu upał by niemiłosierny, jak dla mnie za gorąco na spacery. Najchłodniej było w mieszkaniu, toteż siedziałam w chłodnym pokoju, zajmowałam się przyjemnościami (na obowiązki nie miałam siły)  i tak powstał prezent dla miłośniczki czerwieni. Kolia, kolczyki i bransoletka.


Jeszcze trochę kolorów upalnego lata. Jastrzębiec pomarańczowy (Hieracium aurantiacum L.) śliczna roślinka, którą przyniosłam z pobocza drogi. Ma niziutką rozetę liściową z której wyrastają proste, nawet do 40 cm wysokości łodygi, na szczycie których, wyrastają jaskrawopomarańczowe kwiatki. Traktuję je trochę, jak przepowiadaczy pogody. Kwiaty nawet w słoneczny dzień bywają zamknięte, to znaczy, że na pewno będzie padało:)). Wyczytałam też, że roślina jest charakterystyczna dla terenów górskich. Na nizinach  rzadko spotykana, to prawda, tam gdzie mieszkałam wcześniej, rośnie jastrzębiec żółty, pomarańczowego nie widziałam:))

Firletka omszona. U mnie rośnie, jak oszalała rozsiewa się sama. Lubię omszone mięciutkie liście i amarantowy kolor kwiatów. Kwiatki są niewielkie ale firletka nadrabia ilością. W firletce schował się agrest "na patyczku" (określenie wnuczki), czyli pienny.

  

Miało tego nie być, ale nie oparłam się...  Lubicie głos kukułek? ja lubię, kiedyś słuchać je było bardzo często, w tym roku nie słyszałam. Czyżby w górach ich nie było? Co ma kukułka do zdjęcia poniżej? Ano ma, gdyż ten kwiat po łacinie to: Lychnis flos-cuculi L. w tłumaczeniu:  lychnis - lampa (ze względu na to, że w starożytności łodygi jednej z odmian firletki używano jako knotów do lamp oliwnych), flos -kwiat, cuculi - kukułczy i tym sposobem mamy -  kwiat kukułczy.  To tyle nazwy wprost. Oficjalnie, funkcjonuje pod nazwą - firletka poszarpana. Rzeczywiście jest poszarpana. Moja ogrodowa niespodzianka, wysiała się sama i zauważyłam ją dopiero, jak rozkwitła.



A tu cuculus w pełnej krasie. Wiem, wiem, ptak kontrowersyjny ze względu na swoje obyczaje lęgowe ale, co on winien...

niedziela, 25 czerwca 2017

Bazar

Lubię bazary, szczególnie te wschodnie, gdzie można znaleźć wszystko:) Kochałam też warszawski bazar na na stadionie, jak mieszkałam w Warszawie, często tam bywałam. Niekoniecznie, by kupować, lubię atmosferę bazaru. Teraz piękny mamy stadion, ale bazaru żal:))) W obecnym miejscu zamieszkania, w kwestii bazarowej, wielkiego wyboru nie mam - targ dwa razy w tygodniu, ale i tam można spotkać coś ciekawego, np. piękną serwetę haftowaną na siatce filetowej. Serweta jest spora 100x100cm, śnieżnobiała, wykrochmalona i kosztowała tylko 30 zł,  to bezcen, pracy wymagała mnóstwo. Nie targowałam się:)  

 Podoba mi się haft na siatce. Kilka lat temu kupiłam narzędzia do filetu,  ale  technika okazała się dla mnie za trudna. Po kilku nieudanych próbach rzuciłam w kąt. Ta serweta bardzo mnie zmobilizowała. Zaparłam się, odnalazłam moje narzędzia (na szczęście nie wyrzuciłam podczas przeprowadzki). Spędziłam mnóstwo czasu na studiowaniu książkowego opisu, wykonywania siatek filetowych, jeszcze więcej godzin i dni na oglądaniu filmików, starych rybaków wykonujących sieci (tak, tak, to ta sama technika) i nareszcie jest! Moja pierwsza siatka, krzywa, nieporadna ale zrozumiałam jak to się robi, jestem z niej bardzo dumna:))

 Tutaj druga siatka w przygotowywaniu, powinna być lepsza. Trening czyni mistrzem:))

Jeszcze trochę ogrodowych zaległości, już przekwitły, ale nie było okazji, by pokazać.

 
 
Irysy, przywiezione ze starego ogrodu. Trudno aklimatyzowały się w nowym miejscu, czekałam dwa lata aż zakwitną.

Liliowce, Pozostałość po poprzednich właścicielach - jeden z niewielu pachnących liliowców. Pomiędzy nimi, dziko rosnące dzwonki rozpierzchłe (campanula patula) śliczne delikatne kwiatki, które pojawiają się w ogrodzie to tu, to tam...nie wyrywam ich, ładne są:).

 Kosaćce żółte (Iris pseudacorus), u mnie w ogrodzie ale to pospolita roślina, występująca w Polsce na podmokłych bagiennych łąkach. W przeszłości, wysuszonych kwiatów, używano do barwienia papieru i skór.  

 Mój ulubiony mak wschodni, pięknie tu rośnie.