piątek, 30 sierpnia 2013

Nostalgia

Zaczęło się od śniadania(serek z pomidorem).



Pokroiłam jednego z ostatnich pomidorów, przywiezionych od mamy i uświadomiłam sobie.... Dziewiątego września minie rok, od kiedy zawalił mi się świat i tych kilka ostatnich pomidorów, ma dla mnie szczególne znaczenie.
Prócz wielu zainteresowań, mój Mąż, miał swoje letnie hobby - pomidory. Zajęcie zaczynało się wczesną wiosną. Najpierw było sianie, pieczołowicie zebranych jesienią i przechowywanych przez zimę nasion. Każda odmiana była starannie oznaczona, z myślą o tym, by potem w ogrodzie, zrobić ładną kompozycję. Zawsze kończyło się pomieszaniem sadzonek podczas pikowania:)))
Potem było niecierpliwe czekanie aż ziemia będzie wystarczająco ciepła i minie niebezpieczeństwo przymrozków i następowało wysadzanie pomidorowych krzaczków do gleby. Za każdym razem mówiło się, że: w tym roku, to już zdecydowanie należy ograniczyć ilość sadzonek tj., co najwyżej 3-4 sadzonki każdej z odmian. I nieodmiennie po zakończonej operacji sadzenia, okazywało się, że mamy 80 albo 100 pomidorowych krzaczków:))
 


 Przez całe lato, Moje Szczęście (tak nazywałam Męża) dbało o nie, prawie tak samo, jak o mnie, a może nawet bardziej:)) Aż przychodził moment, kiedy pomidory zaczynały dojrzewać... Było ich tak dużo, że zbieraliśmy je dosłownie wiadrami. Obdarowywaliśmy sąsiadów, współpracowników i każdego, kto tylko chciał. Moje Szczęście pękało z dumy, z powodu kolejnego udanego sezonu. Ja dla porządku, trochę narzekałam, że za dużo tego i w przyszłym roku, to już koniecznie musi ograniczyć swoje pomidorowe zapędy, bo ja mam mało miejsca na kwiaty:)). Mąż zgadzał się, że za rok, na pewno posadzi mniej, chociaż oboje wiedzieliśmy, że moje narzekania i jego obietnice, to tylko, taka nasza gra:))



Zaczynały się pomidorowe uczty. Nasze kolorowe pomidory, były atrakcją towarzyską. Wiele osób przyzwyczajonych do sklepowych pomidorów, ze zdumieniem odkrywało, że pomidory nie zawsze muszą być czerwone. Były: białe, żółte, pomarańczowe, fioletowe - któregoś razu, moja teściowa wyrzuciła na kompost prawie wiadro tych fioletowych, uznając, że zgniły na krzakach:)). Były też zielone, ale dojrzałe :)), malinowe i oczywiście standardowe- czerwone. Mało tego, każdy kolor inaczej smakował:)) Nawet te zielone, nie są zielone (w sensie niedojrzałe).




 Przyjemnie było słuchać słów zachwytu i patrzeć, z jakim smakiem, ludzie zajadają się pomidorkami mojego mężna. Ach! w takich chwilach, byłam z niego bardzo dumna. Nie, nie tylko w takich, zawsze byłam  dumna, że trafił mi się taki facet:))
Patrząc na pojedynczą kanapkę z cienkim plasterkiem pomidora, przypomniały mi się kolorowe pomidory.Pomyślałam też, że jak zjem tych kilaka ostatnich pomidorów wyhodowanych z nasion, które zbierał jeszcze mój mąż, to zniknie kolejna niewidzialna nić łącząca mnie ze światem, którego już nie ma.
Siadłam do pisania i zobaczyłam, że będzie to setny post, dziwne... zbiegły mi się dwie daty ( pierwsza smutna rocznica i setny post), przy których zwykle dokonuje się podsumowań. No więc, niech to moje wspomnienie, będzie czymś w rodzaju podsumowania.  Popatrzcie, umiem już wspominać, to dużo.....


środa, 14 sierpnia 2013

Kryzys

Nic mi się nie chce.... Zaczęłam wiele rzeczy i nie mam motywacji, by dokończyć.Mam nadzieję, że to minie, bo inaczej będę strasznie się nudziła:)).
Przed kryzysem wymyśliłam, że zrobię ganutellową kompozycję, w starym maltańskim stylu, jak te poniżej.




























Zdjęcia pochodzą ze strony Marii Kerr, największej specjalistki w tej dziedzinie.

Problem w tym, że nie mogę znaleźć takiej szklanej kopuły. Znalazłam jedynie coś w rodzaju szklanego pucharu.


Pierwotnie miał okropne złote szlaczki, złotą podstawę i czubek. Na szczęście pomógł zmywacz do paznokci:)). Jeszcze nie oczyściłam do końca. Na razie zrobiłam, raptem kilka kwiatków:)) i zabrakło mi napędu:((.



Robić nie mam ochoty, ale szperam po internecie i znalazłam coś takiego, może komuś się przyda:))
nowe życie starych swertów. Ludzka pomysłowość nie zna granic.





środa, 7 sierpnia 2013

"Tak się robi w Obi"

Dawno zauważyłam, że blog założony w konkretnym celu, zaczął ewoluować w kierunku: ... ech, życie....!
Albo pogodzę się z tym, że mam śmietnik, albo założę drugiego bloga, np. Przypadki kobiety samotnej:)),  ale zanim to zrobię.... 
Przy porannej kawie stwierdziłam - mój balkon potrzebuje płytek. Jest idea, jest działanie. W moim przypadku, często najpierw działanie, potem myślenie:)) Kluczyki, samochód, najbliższy supermarket - OBI. Na miejscu, uzgodniłam z miłym panem, że potrzebuję 6 paczek płytek i dwa worki kleju. Miły pan załadował wszystko na wózek. Podziękowałam, popchnęłam i.... zaczęłam myśleć. Sześć paczek płytek po 20 kg każda, dwa worki kleju po 20 kg, razem 180 kg, nie jest mało, trudno, do samochodu dopcham , jakoś załaduję. Na miejscu,  paczki podzielę i będę nosiła po trochę. Zaparłam się jeszcze bardziej i pcham wózek z miną " wszystko jest pod kontrolą" . Stoję w kolejce do kasy i łapię na sobie uważne spojrzenie Pana z ochrony, raz, po chwili jeszcze raz. Robię szybki rachunek sumienia, ale nie... nie mam nic na sumieniu i kieszenie puste:)), a pan ochroniarz  zmierza w moją stronę. Ludzie patrzą, mi robi się nieswojo.  Przyszedł ... z pytaniem, czy mam kogoś do pomocy, czy też jestem sama. Na moje stwierdzenie, że świetnie sobie dam radę, odparł: "nie może tak być, żeby kobieta tak się męczyła, zaraz otrzyma pani pomoc". Chwycił za telefon i zanim przyszła moja kolej do płacenia, pojawił się młody człowiek, który nie dość, że dopchał ładunek do samochodu, to jeszcze załadował wszystko do bagażnika i z troską dopytywał, czy w domu jest ktoś do pomocy. Skłamałam, że tak, co miałam mu powiedzieć i tak z trudem powstrzymywałam łzy bezradności i żalu za szczęściem utraconym. Usiłowałam wręczyć mu jakąś gratyfikację za pomoc, ale nie wziął, mimo moich nalegań. Stwierdził, że jest tu od tego, by pomagać.  
Balkon jest już pięknie wyłożony terakotą (nie, nie, sama tego nie robiłam) :)) Ile razy spojrzę na podłogę, tyle razy przypominam sobie bezinteresowną troskę obcych ludzi i reklamowy slogan: Tak się robi w OBI. 

I wiecie...., świat nie jest taki zły, jeśli na swojej drodze spotyka się DOBROĆ.

Była zwykłą niebieską butelką, którą przyniosła mi znajoma. Teraz ma wrócić do właścicielki i wygląda dalej, jak zwykła niebieska butelka, ale z kwiatami:))


Dziękuję, że czasem do mnie zaglądacie i nawet zadajecie sobie trud, przeczytania i skomentowania.  Cieszą mnie wszystkie Wasze odwiedziny. 

piątek, 19 lipca 2013

Z bezsenności

Czasami nie mogę zasnąć, w głowie gonitwa myśli, nie wszystkie mądre i warte cytowania, ale z niektórych powstaje coś nowego:)) Między jedną  głupią myślą, a drugą  wpadło mi do głowy, że:  wszystkie znane mi ganutelle mają w środku płatka korpus, czy można zrobić nieco inaczej?  Zapytałam siebie, czy można zrobić inaczej i to był błąd, gdyż kolejną godzinę, albo dwie, projektowałam w myślach inny sposób formowania płatków. Efekty moich nocnych rozmyślań przedstawiam niżej. 
Trochę inne kwiaty ganutell. To na razie pierwsze próby, może nie całkiem dopracowane. 



Niżej, eksperyment hafciarski. Na którymś z blogów ( zabijcie, nie pamiętam gdzie) zobaczyłam cyferblat zegara ściennego zrobiony na szydełku. Wyglądało super! Był schemat, pomyślałam: chcę taki mieć. Problem w tym, że chociaż umiem, to nie lubię szydełkować, ale już wiem, że lubię wyszywać (poduszka w róże) :)). Na szczęście schemat rozrysowany był na kratkach, jak do wyszywania:)  Tym sposobem zamiast koronkowego cyferblatu na zegar ścienny, wzbogaciłam się o serwetki do petersburskich filiżanek. Wzór na filiżance i na serwetce utrzymany jest w podobnym klimacie. Na razie zrobiłam jedną serwetkę, ale będzie cały komplet. Z oczywistych przyczyn, haftując pominęłam oznaczenia godzin, które są w oryginale. 





piątek, 12 lipca 2013

Morwa

W dzieciństwie zajadałam się czarnymi owocami morwy, rosnącej u moich dziadków. Moja miłość do jej owoców, była utrapieniem babci.  Po każdej mojej wizycie na drzewie lub pod drzewem, trzeba mnie było myć i przebierać, gdyż sok  z owoców farbuje wszystko na kolor purpury. Po latach, ku mojemu żalowi, drzewo zostało ścięte. We mnie pozostała tęsknota, smutek i żal :))) Tęskniłam, bo nigdzie potem już nie spotkałam, ani tego drzewa, ani tych owoców. I nieoczekiwanie mam!,  mam  morwę z pięknymi czarnymi  i słodkimi jak miód owocami.



 Znowu wychodzę spod drzewa umorusana, prawie jak w dzieciństwie. Aby zachować tradycję w rodzinie, chyba nauczę moją wnuczkę wchodzić na morwowe drzewo:))

Pełnia lata. Zrobiłam to zdjęcie na pamiątkę. Za jakiś czas, po makach nie będzie śladu, za to powstanie  nowoczesna obwodnica miasta, ale nie wiem, czy będzie równie piękna.




środa, 10 lipca 2013

Ganutellowy witrażyk

Dostałam kiedyś od koleżanki kilkanaście różnych starych ramek. Długo leżały, a w mojej głowie dojrzewały pomysły na ich wykorzystanie.
Jeden pomysł już widzieliście z kwiatami fuksji, a teraz drugi.
Postanowiłam nie robić "pleców" do ramki i w ten sposób powstało coś na kształt witrażu, a raczej witrażyka, bo to maleństwo ma wymiary 11 x 8,5cm. Zawieszony w oknie wygląda interesująco:))


Ramek różnej wielkości jeszcze trochę mi zostało i w miarę rodzenia się nowych pomysłów, będę je zapełniała, a może Wy macie jakieś pomysły:))?

Pozdrawiam wszystkich zaglądających i z góry dziękuję za komentarze.

wtorek, 9 lipca 2013

Czarno-biały

Z wcześniejszych prac, został - bez przydziału :))- biały kwiatek i kawałki czarnej metalonici, z której robiłam broszkę.  Wobec tego, biały kwiatek został przydzielony czarnym listkom i to jest efekt końcowy. Wielkością nie grzeszy, ma tylko 15 cm wysokości, ale przecież nie będziemy rozliczali go z wielkości:))